Pretekstem do dyskusji stał się zrealizowany w tym roku przez Niemca Gero von Boehma film „Helmut Newton. Piękno i bestia”. A dla nas w Polsce dodatkową motywację do rozważań może stanowić obszerna wystawa fotografii artysty, otwarta właśnie w CSW Znaki Czasu w Toruniu, zatytułowana „Lubię silne kobiety”. Oczywiście należy pamiętać, że snop światła skierowany jest raczej na pamięć o twórcy, bo on sam zmarł w 2004 r., czyli w czasach, gdy poprawność w sferze seksu nie rozkwitła tak silnie jak w ostatnich latach, a szczególnie po aferze z producentem filmowym Harveyem Weinsteinem.
W przypadku Newtona warto spojrzeć na sprawę z trzech różnych perspektyw. Pierwsza to osobista. Aż się prosi, by fotografa, który sławę zdobył tzw. rozbieranymi zdjęciami, wpisać w popularny stereotyp relacji z modelkami, w którym każda sesja zdjęciowa kończy się w łóżku. Tu jednak nasz bohater wymyka się schematom. Mając 27 lat, poznał w Melbourne młodszą od niego o trzy lata australijską aktorkę June Brunell. Rok później wzięli ślub i pozostali ze sobą w związku przez kolejne 56 lat, aż do jego śmierci, cały czas współpracując i praktycznie się nie rozstając. W tej branży to godny podziwu rekord. Nawiasem mówiąc, wdowa po Newtonie nadal żyje, ma obecnie 97 lat.
W plotkarskich mediach, zarówno za życia Newtona, jak i po jego śmierci, nie pojawiały się żadne sensacje o ewentualnych romansach, kochankach, seksualnych przygodach. Mimo że przed obiektywem stawiał rozebrane najpiękniejsze kobiety epoki, nie przekraczał granicy między życiem zawodowym a osobistym. „Kobiety były jego obsesją, ale Helmut nie był kobieciarzem. Kontemplował kobiece piękno w czystej postaci” – mówi w filmie Grace Jones. „Nie interesuje mnie życie prywatne dziewczyn i kobiet, które fotografuję.