Kultura

Inby nie na niby

Inby, czyli pyskówki w sieci

Internet pewne wypowiedzi i poglądy szybciej dystrybuuje, łatwiej je kolportuje, a przede wszystkim nic w nim nie ginie. Internet pewne wypowiedzi i poglądy szybciej dystrybuuje, łatwiej je kolportuje, a przede wszystkim nic w nim nie ginie. Marcin Bondarowicz
Z powodu koronawirusa do sieci przeniosły się spotkania towarzyskie i autorskie, dyskusje, konferencje, festiwale i gale. Nic tak jednak nie ściąga przed ekrany, jak toczone publicznie wirtualne spory znanych osób.
Czy społeczeństwo w internecie i poza nim staje się, parafrazując tekst piosenki Doroty Masłowskiej, niemiłe?PantherMedia Czy społeczeństwo w internecie i poza nim staje się, parafrazując tekst piosenki Doroty Masłowskiej, niemiłe?

Inba, bo tak się nazywa ta potyczka, to termin, który dobrze charakteryzuje specyfikę wirtualnych emocji. Kiedyś oznaczał „imprezę”, dziś oznacza, że gdzieś się dzieje, tli, o czymś żywo się dyskutuje, ktoś gdzieś się pokłócił, a reszta ten spór śledzi, komentuje albo tylko dopinguje. Dawniej powiedzielibyśmy mniej elegancko: gównoburza. W internecie, szczególnie w mediach społecznościowych, inba jest odpowiednikiem ogniska zarazy. Tyle że zakażonych nie da się łatwo odizolować, a wirus w sumie szybko odpuszcza i przenosi się dalej, w inne gorące miejsce sporu. Zwłaszcza w czasach pandemii, kiedy sieć dla wielu stała się azylem, w którym różnym emocjom można wreszcie dać upust.

Dlatego tezę, że pandemia tylko wzmocniła zjawiska występujące już wcześniej, można odnieść i do wirtualnej komunikacji. Są dobre wiadomości: najgłośniejsze spory toczone w internecie w ostatnich parunastu tygodniach dotyczyły lub dotyczą na ogół spraw ważnych społecznie, a wadzących się adwersarzy można sobie bez trudu wyobrazić w roli panelistów poważnych staroświeckich debat. I wieści złe: w zalewie komentarzy sedno niekiedy umyka, argumenty rzeczowe bledną na tle personalnych szturchnięć, a racje moralne przegrywają z liczbą fanów. Co gorsza, przed nami mniej znośne pory roku z wirusem w roli głównej.

Autor hybrydowy

Kiedyś to były wielkie debaty, chciałoby się powiedzieć, i kultura rozmowy zamiast pyskówki. Co jest rzecz jasna przesadą, choć nie ulega wątpliwości, że internet pewne wypowiedzi i poglądy szybciej dystrybuuje, łatwiej je kolportuje, a przede wszystkim nic w nim nie ginie. W pewnym sensie to, co wystukane na klawiaturze czy smartfonie, wcale nie trafia do sieci bezkarnie, jak się sądzi, lecz przeciwnie, chcąc nie chcąc, przykleja się do autora.

Polityka 42.2020 (3283) z dnia 13.10.2020; Kultura; s. 88
Oryginalny tytuł tekstu: "Inby nie na niby"
Reklama