Każdy mógłby być bohaterem sensacji, choć nie każdy byłby dobrym bohaterem – „Wiosna zaginionych”
Jakiś czas temu porzuciła Pani literaturę fantasy na rzecz kryminałów. Czy bardziej pociąga Panią odnajdowanie niecodziennych sytuacji w rzeczywistości niż tworzenie baśniowych światów?
Nie porzuciłam literatury fantasy i zdecydowanie nie zamierzam tego robić! Po prostu tak się złożyło, że ostatnio piszę głównie kryminały (mam wrażenie, że wśród czytelników jest na nie większe zapotrzebowanie), ale to absolutnie nie znaczy, że za kilka miesięcy czy za rok nie napiszę książki fantastycznej. Albo przynajmniej opowiadania fantastycznego – w zeszłym roku w sierpniu ukazał się „Diabeł w maszynie”, zbiór opowiadań, które jak najbardziej są fantastyką. Nie zrezygnowałabym z tworzenia baśniowych światów (choć one nie zawsze są baśniowe, ale to szczegół) na rzecz odnajdywania niecodziennych sytuacji w rzeczywistości, bo jedno i drugie pociąga mnie równie mocno.
Podczas lektury „Wiosny zaginionych” czuje się klimat niepokoju, napięcia. Jest tajemnica, w okolicy giną zwierzęta, dzika przyroda nie uspokaja, czujemy, że zło czai się tuż za rogiem... Jak buduje się w powieści nastrój grozy? Czego boi się Anna Kańtoch?
Moje lęki są banalne i nie warto o nich mówić. Na pewno nie dręczą mnie żadne z „tradycyjnych” fobii, nie boję się ciemności, pająków ani wysokości. Większość z tych rzeczy budzi we mnie najwyżej przyjemny dreszczyk niepokoju. Lubię chodzić nocą po lesie (choć to mało praktyczne, bo łatwo się potknąć) i rozważam zapisanie się na kurs spadochronowy. Jeśli natomiast chodzi o to, jak buduje się nastrój grozy, nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, bo takie rzeczy robi się instynktownie. Na pewno potrzebne są odpowiednio klimatyczne opisy, czy to właśnie ciemnego lasu, czy czegoś innego, co będzie budziło w czytelniku strach – ale nie podejmuję się powiedzieć, dlaczego jeden opis jest klimatyczny, a inny nie. Zresztą to kwestia bardzo indywidualna, dla jednych np. w powieści Stephena Kinga będzie mnóstwo nastroju grozy, dla innych te same książki będą zwyczajnie nudne.
W Pani powieści bohaterowie ukrywają swoją tożsamość, nikt nie jest takim, jakim się wydaje. Świetnie się maskują – bo to tylko z pozoru zwykli ludzie z nudnym życiem. Czy lubi Pani stawiać zwykłych bohaterów wobec niezwykłych wydarzeń? Czy uważa Pani, że każdy z nas mógłby być bohaterem sensacji?
Tak i nie, a dla ścisłości, każdy mógłby być bohaterem sensacji, choć nie każdy byłby dobrym bohaterem. Powiedzmy sobie szczerze, że postać, która z powodu własnej głupoty czy ciamajdowatości ginie w drugim rozdziale, raczej dobrym bohaterem by nie była. Na szczęście ja akurat piszę książki nie tyle sensacyjne, co kryminalne (różnica jest może subtelna, ale jednak jest), czyli takie oparte bardziej na nastroju i tajemnicy niż na akcji. A w takich książkach faktycznie każdy – albo przynajmniej prawie każdy – może być bohaterem, choćby znana z książek Agathy Christie panna Marple, staruszka rozwiązująca zagadki kryminalne w zaciszu własnego domu.
Główną bohaterką książki jest Krystyna – emerytowana policjantka śledcza. W wieku, w którym kobiety wydają się znikać dla otoczenia. A jednocześnie niezwykle bystra, świetna obserwatorka… Jak sama twierdzi, bycie staruszką tylko ułatwia jej funkcjonowanie w świecie na granicy zbrodni. Skąd pomysł na taką bohaterkę?
Pomysł wziął się z tego, że chciałam napisać trylogię połączoną osobą głównego bohatera. Trzy książki to liczba w sam, nie za mało i nie za dużo. I chciałam, żeby każda z tych powieści przedstawiała kolejny etap w życiu głównego bohatera (czy raczej bohaterki, bo szybko zorientowałam się, że będę pisać właśnie o kobiecie), od młodości, poprzez wiek dojrzały aż do emerytury. Logika nakazywała zacząć od młodości, ale jednocześnie miałam wielką ochotę napisać mój pierwszy kryminał, którego akcja działaby się w czasach współczesnych. Dlatego w pewnym momencie pojawił się pomysł, żeby przedstawić historię życia Krystyny w odwrotnej kolejności: w pierwszym tomie jest najstarsza, w drugim będzie młodsza i tak dalej. Nie jestem pewna, co z tego wyjdzie ani czy czytelnicy kupią taką ideę, niemniej postanowiłam zaryzykować.
Krystyna ma wiele tajemnic. Przede wszystkim niewyjaśnioną sprawę śmierci brata, który wyruszył latem 1963 roku w góry i nigdy stamtąd nie wrócił. Gdy po latach ma szansę poznać prawdę, podąża w kierunku, który zaskoczy nawet ją samą… To poszukiwanie doprowadzi ją do konstatacji, że nadzieja robi idiotów z nas wszystkich… Czy może to Pani wyjaśnić, nie zdradzając zbyt wiele z akcji?
Nie jestem dobra w opowiadaniu o swoich książkach, zwłaszcza jeśli mam nie zdradzać przy tym szczegółów, ech... Ale mogę spróbować: dawno temu, gdy Krystyna była jeszcze uczennicą liceum, jej brat wybrał się na wycieczkę w Tatry wraz z czwórką przyjaciół. Trzy z tych osób zostały potem znalezione martwe (okoliczności śmierci mogły wskazywać zarówno na wypadek, jak i na działanie osób trzecich), jedna – właśnie brat Krystyny – zaginęła bez wieści, a jedna wróciła cała i zdrowa. Problem w tym, że tłumaczenia tej jednej osoby, co właściwie wydarzyło się w górach, okazały się mocno niewiarygodne i Krystyna przez lata żyła w przekonaniu, że ocalały mężczyzna coś ukrywa, a być może nawet jest mordercą. Kiedy więc pewnego dnia okazuje się że ona i ten człowiek mieszkają na jednym osiedlu, postanawia wziąć sprawy we własne ręce. Niestety, rezultaty okażą się zaskakujące, bo kiedy Krystyna zjawia się w domu podejrzanego, ten jest już martwy – to chyba mogę zdradzić, ponieważ ta informacja znalazła się w opisie książki, a zresztą to sam początek fabuły.
W tej powieści samotności i niezrozumienia doświadczają właściwie wszyscy bohaterowie… - zarówno ci starsi, którzy z bagażem przeszłości nie potrafią się przełamać, boją się pokazać swoje emocje, po tych najmłodszych, którzy ucieczki szukają choćby w internecie… Okazuje się, że najmniej wiemy o swoich najbliższych, a główną przyczyną braku porozumienia jest to, że nie umiemy okazać sobie bliskości. Czy Pani się z tym zgodzi?
Albo to, że nie umiemy ze sobą rozmawiać, aczkolwiek przyznaję, że nie myślałam o fabule „Wiosny zaginionych” pod tym kątem. Krystyna zresztą nie wydaje mi się bohaterką jakoś szczególnie samotną czy niezrozumianą. Owszem, miała kiepski kontakt z dwójką dzieci – to cena, jaką wielu policjantów (a wcześniej milicjantów) płaci za zaangażowanie w pracę – ale teraz ma dobry kontakt z wnuczką.
Śląsk to ważny bohater tej książki, akcja prowadzi nas do konkretnych miejsc, poznajemy mieszkańców posługujących się gwarą, podtrzymujących lokalne tradycje… Jak ważne było dla Pani, by w tej książce sportretować miejsce, w którym Pani mieszka? Czy jest Pani przywiązana do swojej „małej ojczyzny”?
Do Śląska mam stosunek raczej neutralny – to po prostu miejsce, w którym się urodziłam, i nie jest ono dla mnie jakoś szczególnie fascynujące. Zbyt dobrze je znam, żeby się Śląskiem ekscytować. Lubię za to niektóre miejsca w Katowicach, np. opisaną we „Wiośnie zaginionych” przepiękną (i zabytkową!) dzielnicę Nikiszowiec. Lubię też gwarę i bardzo żałuję, że nie potrafię nią mówić. Moi dziadkowie byli jeszcze pokoleniem, dla którego gwara była naturalnym, pierwszym językiem, mój tata z rodzicami (czyli właśnie moimi dziadkami) rozmawiał gwarą, ale ze mną i z moją siostrą już mówił zwykłą polszczyzną. W rezultacie sporo z gwary rozumiem, ale nie potrafię godać.
„My, stróże prawa, mamy więcej wspólnego z ludźmi, których ścigamy, niż chcieliby wierzyć praworządni obywatele” – zdradza tajniki zawodu policjanta Krystyna. Książka pokazuje dość gorzki portret tej profesji – praca pochłania ich całkowicie, nie potrafią ułożyć sobie relacji z najbliższymi. Skąd taki obraz, czy rzeczywiście zawodowe zajmowanie się mrocznymi stronami życia wyklucza szczęście w życiu osobistym?
Nie wyklucza, ale z tego, co wiem, jednak trochę takie szczęście utrudnia. To bardzo wyczerpująca praca (zwłaszcza emocjonalnie, choć nie tylko), policjantom zdarza się pracować w dziwnych godzinach, a kiedy sprawa się komplikuje, rzadko bywają w domu. Stąd dość częste w tym środowisku problemy alkoholowe oraz inne, a wszystko to nie wpływa jakoś szczególnie dobrze na życie osobiste i rodzinne.
Czy zgodzi się Pani ze stwierdzeniem, że „Wiosna zaginionych” to powieść o stracie? Stracie najbliższych. Ale też – jak w przypadku Krystyny – o utracie młodości… Jak sobie ze stratą radzą bohaterowie?
Zgodzę się, ja zawsze zgadzam się z interpretacją czytelników, niezależnie od tego, jakie są. A tak poważnie – zastanawianie się, o czym jest książka na głębszym poziomie (i czy w ogóle jest o czymkolwiek) czy jakie jest jej przesłanie (jeśli jakieś jest), to nie mój problem. Moim problemem jest odpowiedź na pytanie, gdzie ten goły facet wyskakujący z krzaków mógł schować nóż. :) Żartuję, oczywiście – w „Wiośnie zaginionych” nie ma gołego faceta, po prostu chodzi mi o dopasowanie do siebie wszystkich szczegółów tak, żeby intryga była logiczna i sensowna.
Czym jest dla Pani pisanie książek sensacyjnych? Czy to dawanie ludziom dobrej rozrywki? Czy stara się Pani także przekazać w książce coś więcej?
Przede wszystkim to dawanie ludziom dobrej rozrywki, a jeśli przy okazji w książce znajdzie się coś więcej – tym lepiej.
Książkę mogą Państwo zamówić pod tym adresem.