Ferrante potrafi wywołać poczucie grozy nie gorzej niż Stephen King, chociaż opowiada o najzwyklejszych sprawach, jak życie rodzinne i rozstanie. Na wiosnę ukazał się „Czas porzucenia”, powieść napisana w 2002 r., przed słynnym cyklem neapolitańskim – tetralogią zapoczątkowaną „Genialną przyjaciółką”, a na początku września dostaniemy świeżynkę – „Zakłamane życie dorosłych”, w przekładzie Lucyny Rodziewicz-Doktór.
Na świecie to właśnie tłumacze często zabierają głos w sprawie książek Ferrante, bo sama pisarka ukrywa się pod pseudonimem i nie bierze udziału w promocji kolejnych tytułów. Ileż to było już dochodzeń, kto kryje się pod tym pseudonimem! Tylko po co? Nic to nie zmienia, przynajmniej dla czytelnika. O wiele ciekawszy jest gest ukrycia autora, tak dobrze znany w literaturze (choćby Thomas Pynchon), by istniał tylko w swojej książce. Ferrante chodziło o to, by sprawdzić, czy da się jeszcze rozmawiać tylko o literaturze, a nie o tym, jakie dzieciństwo miała autorka, co lubi robić i jak mieszka. Powtarza: „Zapomnij o autorze, a potem kochaj tak, jak na to zasłużył – to co napisał”. Zdecydowała się pozostać w cieniu i nigdy tego nie żałowała. „Gombrowicz zaznacza w »Testamencie«, że im bardziej jest się fikcyjnym, tym bardziej można być szczerym” – tłumaczyła w wywiadzie mailowym dla „Książki. Magazyn do czytania”.
Wielu pisarzy tej anonimowości jej zazdrości. Mówią o tym w dokumencie „Ferrante Fever. Gorączka czytania” Giacomo Durziego, pokazanym w zeszłym roku na festiwalu Millennium Docs Against Gravity. Jonathan Franzen przyznaje, że się rozpłakał, kiedy Lila kazała Elenie się uczyć, bo przecież jest jej genialną przyjaciółką.