DOROTA SZWARCMAN: – Obejmuje pan stanowisko, wraz z nową dyrektor naczelną Haliną Ołdakowską i dyrektorem muzycznym Bassemem Akiki, w trudnym momencie. Jak wyobraża sobie pan pracę teatru w czasie pandemii?
MARIUSZ KWIECIEŃ: – Mam nadzieję, że skoro pierwsza fala była u nas łagodniejsza niż we Włoszech, Hiszpanii czy Francji, to druga też będzie lżejsza. Teraz mamy pozwolenie na obecność połowy widowni. Znam ludzi, którzy jeżdżą już po świecie jak przed pandemią, żeby w końcu posłuchać swoich ukochanych śpiewaków, więc ponieważ chcemy sprowadzać do Wrocławia wybitnych artystów – oczywiście w ramach naszych możliwości finansowych i ich możliwości czasowych – to nie wątpię, że i publiczność się pojawi. Sezon rozpoczniemy 25 września koncertem galowym z orkiestrą i 10–11 solistami, będzie pięć takich koncertów na początek. Przez październik i listopad planujemy grać pozycje, które już są w repertuarze opery – wybierzemy najlepsze z nich. Oczywiście będziemy musieli się dostosowywać do sytuacji na bieżąco, ale naszym założeniem jest grać, grać, grać. A od początku przyszłego roku chcielibyśmy praktycznie w każdym miesiącu mieć przedsięwzięcie premierowe, bo w styczniu jest zaplanowana jedna premiera, w lutym druga, w marcu prawdopodobnie baletowa, w kwietniu kolejna operowa, w maju premierowy spektakl dla dzieci, a w czerwcu tradycyjne superwidowisko dla szerokiej publiczności w Hali Stulecia albo na otwartej przestrzeni. W sumie jednak nasz pierwszy sezon trzeba uznać za przejściowy.
Praca nad nowymi spektaklami w czasach koronawirusa też może być utrudniona.
Oczywiście, ale musimy iść do przodu, bo jeżeli usiądziemy i nie będziemy nic robić, to zostaniemy na przegranej pozycji. Musimy działać.