Parę lat temu dane mi było na łamach POLITYKI odnotować wydawniczą aktywność Adama Wodnickiego, który naonczas opublikował cykl swoich wspaniałych esejów zebranych w książce „Arelate. Obrazki z niemiejsca”. Od tamtego czasu Wodnicki dał polskiej literaturze jeszcze parę wybitnych książek. Tegoroczny, pandemiczny czerwiec przyniósł wiadomość o śmierci autora. W dziewięćdziesiątym roku życia śmierć wydaje się jakoś akceptowalna. Tymczasem akceptować jej nie można. W duchu powtarzam sobie słowa Eliasa Canettiego: „być nieprzyjacielem śmierci”. Dokonuję również kwerendy tekstów, jakie w ostatnich latach poświęcone zostały Wodnickiemu. Jest ich zaskakująco mało. Ta mikra liczba komentarzy uzgadnia mi się ze stylem bycia w kulturze, jakiemu hołdował Adam Wodnicki. Jego radykalna „niewidzialność”, poświęcanie się przekładowi tekstów obcojęzycznych i wyciszona eseistyka stanowiły jakość samą w sobie i wzór twórcy z czasów dawno minionych. Czasów, które Wodnicki przeżył i które współtworzył.
Ten znakomity pedagog, żołnierz Szarych Szeregów i uczestnik paryskiego Maja ‘68. był zadziwiającym – z dzisiejszej perspektywy – przykładem anachorety. Kogoś, kto pracuje i rozmyśla w odosobnieniu swojego świata, wyznaczając tego świata gościnne uniwersum. Jako współtwórca wydawnictwa i środowiska krakowskiej Austerii przyczynił się do powstania przepięknej serii książek. Jego przekładowym opus magnum okazał się wieloksiąg poetycki Edmonda Jabèsa. Nadał tym książkom Wodnicki niespotykaną intensywność przekładu i nietuzinkowy walor plastyczny. Był wszak profesorem w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Sztuce przekładu poezji francuskiej poświęcił sporą część życia, za co spotkały go honory we Francji. Był honorowym obywatelem Arles.