Niewiele informacji wywołuje tak powszechne gesty łapania się za głowę i pukania w czoło. Ale w Polsce, gdzie disco polo stało się z dobrze prosperującego, dla niektórych wstydliwego przemysłu rozrywkowego także ulubioną muzyką misyjnej telewizji, nazwa tego gatunku gwarantuje emocje większe niż same piosenki. Poparte dość kiczowatą wizualizacją architektoniczną ogłoszenie władz 3-tysięcznego Michałowa o planach budowy Centrum Disco Polo – do 2026 r., za 11 mln zł, głównie z funduszy unijnych – wywołało więc politowanie. Także poza Polską – prażanin Jan Škvrňák skomentował na Twitterze, że skoro 85 proc. kosztów pokryje Unia, to „lepszego argumentu za wyjściem Czech z UE już nie będzie”.
W Polsce dominowały reakcje w rodzaju: „Naprawdę już tak nisko upadła polska kultura?”, „A to nie można wydać tych pieniędzy na szpitale?” albo „Czy na Podlasiu nie potrzeba raczej szkoły?”.
Czytaj też: Disco polo wkracza na salony?
Szkoła disco polo już jest
W rzeczywistości szkoła już jest – w tej samej gminie. Dokładniej: pierwsza w Polsce szkoła disco polo. To o niej poprzednio rozmawiano w atmosferze podobnej sensacji. Pomysłem małej gminy, która chciała na miejscu utrzymać liceum – mające problem z konkurencją, bo młodzież uciekała do szkół w Białymstoku – było zajęcie się tym, z czego słynie Podlasie. „Jaka szkoła ma powstać na Podlasiu? Proszę państwa, jeśli górnicza, to na Śląsku. Jeśli morska, to w Gdańsku...” – argumentował burmistrz Michałowa, ogłaszając plany. I ściągnął tym ogłoszeniem na miejsce nawet ogólnopolskie media, a przy tym oczywiście – już wtedy – niemało drwin.
Efekt był więc dwojaki. Bo jeśli zajrzeć za samo niepoważne hasło – bo przecież nawet „szkoła rocka” kojarzy się wciąż mało pedagogicznie, co najwyżej z głośną amerykańską komedią – znajdziemy w programie zajęcia z produkcji muzycznej, konferansjerki czy didżejowania. Poparte utworzeniem w mieście dostępnego dla uczniów studia nagrań. Może to nie taki głupi pomysł, na jaki z pozoru wygląda? I może byłby w stanie, choćby przy okazji, wykształcić do czegoś innego niż piosenka chodnikowa? Szczególnie jeśli udałoby się zadbać o jakiś alians z fachową edukacją muzyczną. A wreszcie: rzeczywiście trudno chyba znaleźć właściwsze położenie dla takiej placówki niż mała miejscowość na Podlasiu.
Marcin Celiński: Wojna rapu z disco polo
Bardziej kult niż kultura
Podobnie jest z ogłoszonym kilka dni temu Centrum. Niedawna wystawa „Disco Relaks” w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie wywołała więcej poważnego zainteresowania niż kontrowersji. Dokumentacja i naukowy namysł nad kulturą disco polo ma sens, podobnie jak w wypadku kultury ludowej. Nawet ogólnopolskie centrum kiczu – gdyby tylko zawiadywać nim z pewnym naukowym dystansem – mogłoby nam pomóc dowiedzieć się czegoś nowego o nas samych. Są jednak obawy, że w tym projekcie chodzi bardziej o pomnik niż o placówkę badawczą.
Na otwarcie szkoły disco polo przyjechał przecież także Marcin Miller z grupy Boys (ci od „Jesteś szalona”). Jako przyszły pedagog wygłosił krótką mowę: „Od 30 lat disco polo utrzymuje się na rynku muzycznym, ba – bryluje na salonach, jest najbardziej lubianą i potrzebną muzyką, która przyciąga największe rzesze słuchaczy”. Było w tym sporo przesady i kolejny dowód na to, że doceniane przez TVP gwiazdy gatunku naprawdę uwierzyły w wielkość i artystyczne znaczenie tego, co robią. Ale była też szczera nuta: Miller wyznał, że ma już 50 lat, pora założyć okulary, zamienić się w profesora i pomóc młodym ludziom. A przy okazji – czego już nie dodał – zadbać o artystyczną emeryturę.
Czytaj też: Discopolonizacja Polski
Disco polo się (nie) starzeje
Centrum Disco Polo, zamiast naukowej, etnograficznej placówki dokumentującej dzieje pewnego szaleństwa, może się stać po prostu jeszcze jednym prywatno-publicznym (już szkoła współpracować ma z firmą wydawniczą Green Star) biznesem, przystanią dla starzejących się gwiazd gatunku. Chociaż jeśli odłożymy na bok ambicje ogólnopolskie i spojrzymy przez pryzmat gminy, to przecież nawet taki dom spokojnej starości dla gwiazd gatunku będzie ściągać, może czasem niezdrowe, ale jednak duże zainteresowanie.
W Michałowie po prostu wiedzą, na jakiej nucie zagrać: ciągle na tej samej. To zupełnie jak z disco polo.
Czytaj też: Zenek, czyli jak strollowano Jacka Kurskiego