MIROSŁAW PĘCZAK: – Płytę „Zaraza” odbieram jako rozbudowaną impresję o sytuacji pandemii. Śpiewasz o tym, co społeczne, polityczne, ale i o tym, co osobiste, nawet intymne. Która z tych perspektyw jest ważniejsza?
KAZIK STASZEWSKI: – Zakładasz, że zastosowałem jakąś klasyfikację według kryterium ważności? Nie, to zupełnie inaczej wyglądało. Każda z tych perspektyw była tak samo ważna, być może poza takimi lekkimi tekstami. Albo jeszcze inaczej: każdy z tych punktów widzenia występuje, raz taki, raz inny, bez jakiegoś hierarchicznego porządku. A zaczęło się tak. Pewnego dnia dotarła do Polski tzw. pandemia i w efekcie zaczęto nam odwoływać koncerty, co się odbywało nie od razu, ale tak raczej sukcesywnie: najpierw odwołano dwa koncerty, potem trzy, jeszcze żyliśmy nadzieją, że może coś się da uratować. Nic oczywiście z tego nie wyszło, do tego odpadły plany turystyczne. Na przykład nasz – mój i Ani – wyjazd do Izraela, o którym marzymy od lat. Odpadł mi wyjazd na Teneryfę, gdzie chciałem być w Wielki Piątek i pouczestniczyć w procesjach w mieście La Laguna, które są niepowtarzalnym zjawiskiem…
A w moim harmonogramie wszystko do końca 2021 r. było zaplanowane: koncertowanie, próby, odpoczynek, wszystko. I nagle okazuje się, że tego nie ma. Że nic nie muszę, nie trzeba się spieszyć, myśleć o organizacji tego i owego. I poczułem ulgę, bo oto przyszedł czas, kiedy można poddać się jakiejś refleksji, przemyśleć różne rzeczy, ustawić sobie hierarchię ważności różnych rzeczy, pobyć dłużej z żoną, z młodszym synem (ze starszym i z wnuczkami, niestety, nie mogliśmy się komunikować, dopiero teraz, zaledwie parę dni temu, się spotkaliśmy)... Chciałem zebrać Kult, ale na przeszkodzie stanęły różne zakazy przemieszczania się, zamknięcie granic – jeden kolega mieszka w Londynie, inny w Poznaniu, inny w Zielonej Górze – więc rozpuściłem zespół do domu.