Co drugi rząd w sali widowiskowej zapełniony widzami. Twórcy na czerwonym dywanie w obowiązkowych gumowych rękawiczkach i rozproszone grupki gapiów zachowujące dystans. Wszyscy w maseczkach ze szczelnie zasłoniętymi nosami i ustami. Do tego dziennikarze, gwiazdy, ludzie z branży przyjeżdżający z całego świata i poddawani obowiązkowej kwarantannie, co oznaczałoby konieczność stawienia się np. w Wenecji dwa tygodnie przed inauguracją festiwalu. Oczywiście zakładając, że samoloty do tego czasu będą już latać i zostaną otwarte granice.
Tylko ile osób odważy się przylecieć do Wenecji – niedawnego epicentrum zarazy, która pochłonęła tysiące ofiar? I co publiczność miałaby oglądać, skoro wiele oczekiwanych produkcji, nierzadko szykowanych z myślą o konkretnych festiwalach, nie zostało ukończonych, gdyż z powodu wirusa cały przemysł kinowy, łącznie z Hollywood, został brutalnie zatrzymany?
Czytaj też: Teraz kręci się koronafilmy
Cannes i Wenecja nie chcą się poddać
Jak w erze pandemii ma wyglądać życie festiwalowe? Odpowiedzi na to pytanie nie zna nikt, tym bardziej że sytuacja jest bardzo dynamiczna. Wiele, jeśli nie większość wakacyjnych imprez zostało odwołanych lub są przeniesione na przyszły rok, np. Karlowe Wary, Saloniki, Locarno. Jednak te największe, rywalizujące ze sobą o prestiż, sławę i pieniądze, wciąż nie chcą się poddać.
Cannes już dwukrotnie przesuwało termin (rezygnując przy tym z sekcji dodatkowych „Quinzaine des Realisateurs” oraz „Semaine de la Critique”). Thierry Fremaux, dyrektor artystyczny festiwalu, kategorycznie odrzuciwszy możliwość przeniesienia festiwalu do sieci, sugerował bliską współpracę z Alberto Barberą, szefem Wenecji. Ten twardo się trzyma wyznaczonego terminu (2–12 września), nie wyrażając zbytnio ochoty na łączenie sił. I też póki co nie zamierza organizować wirtualnej imprezy. A niedawno Fremaux niespodziewanie zapowiedział, że część canneńskich tytułów pokaże w październiku na festiwalu Lumiere w Lyonie, który sam organizuje.
Czytaj też: Najdziwniejsze wakacje w historii
Kiedy wrócą polskie festiwale filmowe?
Podobne zamieszanie panuje na naszym podwórku. Trwa nerwowa układanka, kiedy i w jakiej kolejności mają się odbywać odwoływane z terminu letniego i przenoszone na jesień imprezy. Krakowska OFF Camera, koszaliński festiwal debiutów Młodzi i Film, Millenium Docs Against Gravity – wszystkie planują nowe edycje. Tak się nieszczęśliwie składa, że w tym samym czasie – między 28 sierpnia a 13 września.
Wiadomo, że mocno zagrożona jest Gdynia. Zaledwie kilka filmów nadających się do pokazania w głównym konkursie będzie gotowych na „po wakacjach”, więc mówi się o zmianie daty na grudzień. Gdy prezydent Wrocławia Jacek Sutryk podjął decyzję o odwołaniu wszystkich wydarzeń kulturalnych na Dolnym Śląsku do końca sierpnia, Roman Gutek przesunął tegoroczną edycję Nowych Horyzontów na początek listopada. Deklarując dogodne i bezpieczne przygotowanie formuły dwóch połączonych festiwali: Nowych Horyzontów i American Film Festival. Tyle że delikatnie zderzając się z terminem Camerimage.
Czytaj też: Historie rodzinne i nie tylko. Nowości w serwisach VOD
Kino mierzy się z siecią
To nie jest dobry moment dla artystów ani dla międzynarodowych festiwali filmowych. Ale rodzą się też pionierskie pomysły. Jeśli nie w realu, to może jednak częściowo albo głównie w sieci? Takie właśnie rozwiązanie, bez podawania jak na razie bliższych konkretów, rozważają prawie wszystkie wielkie festiwale na drugiej półkuli: Toronto, Telluride, Nowy Jork (połowa września). Niebawem będzie też coś więcej wiadomo o kanadyjskim Hot Docs – zaplanowanym na początek maja największym festiwalu filmów dokumentalnych w Ameryce Północnej, na którym zostanie premierowo zaprezentowana „Ściana cieni” – znakomity dokument Elizy Kubarskiej i Moniki Braid o zdobywaniu Kumbhakarny, zwanej też Jannu, jednej z najtrudniejszych gór świata.
Pod koniec maja z wirtualną materią zmierzy się Krakowski Festiwal Filmowy. Będzie to pierwsza polska edycja festiwalu w całości przeniesiona do świata cyfrowego. Więcej o szczegółach imprezy w podkaście „Polityki”.
We Are One. Pierwszy taki globalny festiwal
Głosem rozsądku i gestem solidarności wydaje się inicjatywa ogłoszona w poniedziałek 27 kwietnia przez organizatorów największych festiwali świata, by pod jednym, wirtualnym sztandarem udostępnić fanom kina to, co mogłoby ich ominąć w realu.
Od 29 maja do 7 czerwca pod hasłem „We Are One” na YouTubie będzie można obejrzeć – i to za darmo – dziesiątki filmów krótkometrażowych, dokumentów, fabuł, ale też atrakcyjnych wywiadów z artystami, paneli dyskusyjnych, koncertów. Program nie został jeszcze ustalony, ma być podany do wiadomości publicznej dopiero w nadchodzących tygodniach, wiadomo jednak, że złożą się nań najciekawsze tytuły pokazywane w ubiegłych latach m.in. w Cannes, Wenecji, Toronto, Berlinie, w ramach Sundance, a także z San Sebastian, Londynu, Annency, Karlowych Warów, Locarno – w sumie z 20 najbardziej liczących się imprez, które kreują wydarzenia, wyznaczają trendy i zjawiska, współtworzą filmową hierarchię w danym sezonie. Pokazy będą się odbywały bez reklam. A ewentualne darowizny zostaną przekazane na walkę z koronawirusem.
Przy czym – żeby było jasne – We Are One nie zastąpi żadnego z tych festiwali. To inicjatywa mająca dawać jedynie przedsmak wyjątkowej, festiwalowej atmosfery. Rolę wirtualnego gospodarza ma odegrać nowojorska Tribeca. Jego dyrektorka artystyczna Jane Rosenthal określiła We Are One mianem pierwszego globalnego festiwalu pod patronatem najlepszych kuratorów, promującego wartościową sztukę i siłę kina. Nie podała jednak szczegółów, na czym ma polegać współpraca np. z Thierrym Fremaux, który rozwiał nadzieje wielu fanów, nie wyrażając zgody na wyświetlanie najnowszych, premierowych tytułów zarezerwowanych dla Cannes.
Czytaj też: Spotkania w wirtualu. Co założyć i jakie tło dobrać?