Niezłą sytuację potwierdzają najświeższe dane za pierwszy kwartał 2020 r. Obroty na rodzimym rynku aukcyjnym wyniosły w tym czasie 65 mln zł, co oznacza wzrost w stosunku do analogicznego okresu 2019 r. aż o 23 proc. Można oczywiście przypomnieć, że dwa pierwsze miesiące minęły raczej w mglistym przeczuciu niebezpieczeństwa niż realnej grozie. Ale już ostatnio, gdy koronawirus paraliżował życie w kraju, a większość aukcji odbywała się bez udziału publiczności, ceny hulały aż miło.
17 marca na aukcji Polswiss Art obroty wyniosły aż 14,8 mln, a o obraz Jacka Malczewskiego trwała zażarta licytacja, która zwycięzcę kosztować będzie 3,1 mln zł. Tydzień później Agra-Art osiągnęła obrót 7,5 mln i nawet słabo zazwyczaj sprzedające się rzeźby tym razem miały ogromne wzięcie w Desie Unicum, a zespół pięciu postaci Magdaleny Abakanowicz wylicytowany został do kwoty ponad 2 mln zł. Portret autorstwa Mojżesza Kislinga sprzedał się ostatnio za ponad 800 tys., a autoportret Meli Muter za ponad pół miliona. Tylko nieliczne obiekty nie znajdowały nabywców; nie brakło zainteresowanych dziełami po kilkaset, kilkadziesiąt, kilkanaście, ale i po kilka tysięcy złotych.
Szczególne zainteresowanie
Na sytuację zdalnych zakupów branża przygotowywała się, choć nieświadomie, już od dawna. Wprawdzie na aukcje przychodziło sporo osób, ale w większości byli to albo śledzący sytuację antykwariusze i reprezentanci galerii, albo sprzedający, albo zwykli gapie. Większość kolekcjonerów, szczególnie operujących w wyższych przedziałach cen, już od dawna korzystała z możliwości licytowania z zacisza swych gabinetów, bez konieczności wymachiwania tabliczką z numerkiem. W zależności od preferencji wybierali licytację przez telefon, poprzez składanie tzw. zleceń lub za pośrednictwem specjalnych aplikacji pozwalających składać ofertę w czasie rzeczywistym.