„Dżuma” Camusa wskoczyła na listy bestsellerów w wielu krajach Europy. Opisy zamkniętego Oranu przestały być nagle abstrakcją i metaforą. Teraz należałoby niezwłocznie wznowić „Dziennik roku zarazy” Daniela Defoe. Poszukiwane są i inne książki o zarazie: „Dekameron” Boccaccia, „Miłość w czasach zarazy” Marqueza, „Maska czerwonego moru” Poego, „Wojna peloponeska” Tukidydesa czy „Śmierć w Wenecji” Manna.
A dlaczego warto teraz do tych lektur wracać? Otóż przywracają poczucie wspólnoty i dają oparcie, gdy uświadomimy sobie, że z zarazą ludzkość żyje od wieków. „Na świecie było tyle dżum co wojen. Mimo to dżumy i wojny zastają ludzi zawsze tak samo zaskoczonych” – pisze Camus.
Czytaj też: Jak kultura czerpie z epidemii
Zaraza jak zły sen, który nie zawsze mija
„Nasi współobywatele byli pod tym względem tacy sami jak wszyscy, myśleli o sobie, inaczej mówiąc, byli humanistami: nie wierzyli w zarazy. Zaraza nie jest na miarę człowieka, więc powiada się sobie, że zaraza jest nierzeczywista, to zły sen, który minie. Ale nie zawsze ów sen mija i, od złego snu do złego snu, to ludzie mijają, a humaniści przede wszystkim, ponieważ nie byli dość ostrożni. Nasi współobywatele nie ponosili większej winy niż inni; zapominali o skromności, tylko tyle, i myśleli, że wszystko jest jeszcze dla nich możliwe, co zakłada, że zarazy są niemożliwe. Nadal robili interesy, planowali podróże i mieli poglądy. Jak mogli myśleć o dżumie, która przekreślała przyszłość, przenoszenie się z miejsca na miejsce i dyskusje? Uważali się za wolnych, a nikt nie będzie wolny, jak długo będą istniały zarazy” (przeł. Joanna Guze).
Dzisiejsze reakcje na pandemię nie różnią się od tego, co wyczytamy w „Dekameronie” Boccaccia (przeł. Edward Boye): „Niektórzy mniemali, że strzemiężliwość przeciwko zarazie zabezpieczyć może, dlatego też wszelkiego nieumiarkowania się wystrzegali. Zgromadzali się w domach swoich, gdzie żyli odcięci od świata całego. Jadali letkie potrawy, pili powściągliwie wyborne wina i chuciom cielesnym nie folgując, czas swój na muzyce i innych dostępnych im przyjemnościach trawili dla zapomnienia o zarazie i śmierci, o których ani słyszeć nie chcieli. Inni zasię całkiem przeciwnie postępowali, twierdząc, że najlepszym lekarstwem na zarazę jest nie myśleć o niej, pić tęgo i żyć wesoło, śpiewać i żartować, wszystkie swoje pragnienia zaspokajać i śmiać się z tego, co się wokół dzieje. Tak też i czynili. Dzień i noc włóczyli się po oberżach, pili na umór, a częściej swawolili w cudzych domach, opuszczonych przez prawych właścicieli, tak iż każdy mógł je zajmować, rządząc się tam do woli”.
Jedni traktują poważnie nakaz siedzenia w domu – inni niczym się nie przejmują i szukają rozrywek w mieście, jakby nigdy nic.
Czytaj też: Co się zmieni po ogłoszeniu pandemii przez WHO?
Po pierwsze: izolacja w domach
Defoe w „Dzienniku roku zarazy” (przeł. Jadwiga Dmochowska), który Camus miał przed sobą, gdy pracował nad „Dżumą”, opisuje Londyn w 1665 r. Główne środki zaradcze w XVII w. były dość podobne: po pierwsze – izolacja w domach. Tyle że wtedy pod domem zadżumionych stał stróż i pilnował, żeby nikt nie wychodził. „Zamykanie domów – pisze Defoe – była to metoda zastosowana po raz pierwszy, o ile mi wiadomo, podczas zarazy, która wybuchła w roku 1603, zaraz po wstąpieniu na tron króla Jakuba I; prawo zaś zamykania ludzi w ich własnych domach zostało nadane dekretem parlamentu, zatytułowanym: »Dekret w sprawie bezpłatnej pomocy oraz instrukcji dla osób dotkniętych zarazą«”.
Czytaj też: Koronawirus SARS-CoV-2. Fakty, a nie mity
Ludzie reagowali tak jak dziś – mieszkańcy jednej części Londynu nie wierzyli, że zaraza do nich dojdzie: „nawet wówczas, gdy umierało tam z górą trzy tysiące osób tygodniowo, mieszkańcy Redriff, Wapping i Ratcliff, na obu brzegach rzeki, a także w prawie całym południowym Southwark, byli głęboko przekonani, że ich zaraza nie nawiedzi, a w każdym razie nie w tak silnym stopniu”. Czasem uciekali z kwarantanny i nie stosowali się do zakazów. „Zastanawiałem się nieraz nad tym, jak dalece ogół ludności był nieprzygotowany, kiedy po raz pierwszy spadła nań ta plaga, i że cały bezład, jaki nastąpił, wytworzył się wskutek niezastosowania zawczasu odpowiednich zarządzeń”.
Czytaj też: Zięba, czosnek ani witaminy nie zatrzymają koronawirusa
Wszyscy piekarze mieli piece czynne bez przerwy
Defoe opisuje gromadzenie zapasów: „Przyznaję, że i ja należałem do tych lekkomyślnych, którzy zgromadzili tak znikome zapasy, że moja służba musiała wychodzić na miasto po groszowe zakupy, tak jak to było przed wybuchem zarazy, aż dopiero kiedy doświadczenie dowiodło mi, jakie to szaleństwo, zmądrzałem, ale już poniewczasie, bo zdołałem zaopatrzyć się w żywność w ilości dostatecznej na przeżycie zaledwie miesiąca dla wszystkich domowników”. Potem nie wychodził kilka tygodni z domu. „Wolne chwile obracałem na czytanie książek i notowanie tego, co mi się co dzień zdarzyło”. Ten narrator to zresztą postać fikcyjna. Defoe był w czasie zarazy dzieckiem.
Czytaj też: Przedsiębiorcy w tarapatach. Pomoc im się należy
Widzi drastyczne sceny, doły pełne trupów, zadżumionych, którzy uciekali z zamkniętych domów. Ale też jest pod wrażeniem organizacji władz miasta: „wszyscy piekarze musieli mieć piece czynne bez przerwy pod groźbą utraty przywilejów wolnego obywatela miasta Londynu. Dzięki temu chleba było zawsze pod dostatkiem i, jak już powiedziałem, równie taniego jak zwykle”.
Szaleją w Londynie rozmaici szarlatani, którzy potrafią omotać łatwowiernych, tak jak dzisiaj szerzą się rozmaite łańcuszki najdziwaczniejszych porad antywirusowych. „Wracam jednak do ludzi, których wzburzony umysł stanowił podatny grunt dla wyzyskiwaczy i wszelkiego typu szarlatanów. Nie ulega wątpliwości, że ci oszuści ciągnęli ogromne zyski z nędzarzy, gdyż łatwo było zaobserwować, że tłumy biegnących za nimi wzrastały z każdym dniem”.
Czytaj też: Infodemia, skutek uboczny epidemii
Zgony w nocy i agonie poranka
W Oranie wielu mieszkańców sądziło początkowo, że podczas zarazy trzeba przede wszystkim paść na kolana, bo to kara za grzechy. „Wielu nowych moralistów w naszym mieście twierdziło wówczas, że nic tu nie pomoże i że trzeba paść na kolana. Tarrou, Rieux i ich przyjaciele mogli powiedzieć to lub owo, ale wniosek był zawsze jeden: trzeba walczyć w taki czy inny sposób i nie padać na kolana”. Nawet ojciec Paneloux najpierw grzmiał o słusznej karze za grzechy, ale potem ruszył pomagać ludziom.
Czytaj też: Wyzwania dla wiary i polskiego Kościoła w czasie zarazy
U Camusa znajdziemy porażające opisy zadżumionego, pustego miasta: „Wczesnym rankiem lekkie powiewy przebiegają przez puste jeszcze miasto. O tej godzinie, pomiędzy zgonami w nocy i agoniami poranka, wydaje się, że dżuma ustała na chwilę w swym wysiłku i nabiera oddechu. Wszystkie sklepy są zamknięte. Ale napis na niektórych: »Zamknięte z powodu dżumy«, świadczy o tym, że nie zostaną otwarte wkrótce, podobnie jak inne. Sprzedawcy gazet śpią jeszcze i nie wykrzykują nowin;wsparci o mur na rogu ulicy podają latarniom swój towar gestem somnambulików. Wkrótce, obudzeni pierwszymi tramwajami, rozbiegają się po całym mieście, wyciągając końcem palców arkusze, na których wybucha słowo »Dżuma«. Czy dżuma potrwa do jesieni? Profesor B. odpowiada: Nie. »Stu dwudziestu czterech zmarłych – oto bilans dziewięćdziesiątego czwartego dnia choroby«”.
Czytaj też: Covid-19. Zwięzły poradnik dla skołowanych i zajętych
Straszna zaraza minęła, a ja zostałem na świecie
Wreszcie każda epidemia się kończy. Defoe opisuje moment, kiedy zaraza ustąpiła: „Nie sposób opisać zmiany, jaka nastąpiła nawet w wyrazie ludzkich twarzy tego wtorku rano, kiedy ukazał się raport tygodniowy. Z samego wyrazu można było pomiarkować, że tajemne zdziwienie i radosny uśmiech opromienia wszystkie twarze. Ci sami ludzie ściskali sobie dłonie na ulicy, otwierali okna i nawoływali się z domu do domu, pytając sąsiadów o zdrowie i czy słyszeli dobrą wiadomość, że zaraza przygasa”. A kończy ten swój fikcyjny dziennik tak:
„Straszna zaraza nawiedziła Londyn
w sześćdziesiąt piątym lecie.
Dusz sto tysięcy powaliły trudy,
a ja zostałem na świecie”.
Powieść Camusa przynosi kilka myśli do zapamiętania dzisiaj: po pierwsze, „bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika”. Zapomnieliśmy, że zjawisko zarazy, epidemii nie jest fantazją w dystopiach, jest zrośnięte z ludzkością. Doktor Rieux zastanawia się, czy to doświadczenie nauczyło go czegoś, czy coś zyskał: „Wygrał tylko tyle, że poznał dżumę i pamiętał o niej, że poznał przyjaźń i pamiętał o niej, że poznał czułość i pewnego dnia będzie mógł sobie o niej przypomnieć. Wszystko, co człowiek może wygrać w grze dżumy i życia, to wiedza i pamięć”. Doktor nie miał złudzeń co do ludzkości, a jednak był przekonany, że „w ludziach więcej rzeczy zasługuje na podziw niż na pogardę”. I tego się trzymajmy w czasach zarazy.
Czytaj też: Niektóre kraje odnoszą sukcesy w walce z Covid-19