Wiele lat temu, w epoce przedwirtualnej, w czasach manualnych, w przeszłości odległej niczym jura czy trias, punkowy zespół Moskwa wykrzykiwał rozpaczliwe wersy utworu „Wstań i walcz”: „Samobójstwa ciągle wkoło – by narodzić się na nowo”. Ta lamentacyjna i depresyjna tonacja idealnie współgrała z beznadzieją upadającego Peerelu lat 80. Drugi człon tego wersu miał w sobie jednak jakiś walor pozytywny. Czuć w nim nie tyle pozytywny program metafizyczny, ile moralne uzasadnienie absurdalnego, samobójczego gestu. Naturalna kontestacja polityczna i kontrkulturowa radykalność – zbuntowanych wobec komunistycznego reżimu – punkowych załóg nieraz prowadziła do rozwiązań suicydalnych. Było beznadziejnie, ale można było wierzyć, że świat się jednak odmieni. Przynajmniej w wymiarze ustrojowym, w nieistotnym kraju położonym między Niemcami a ZSSR.
Czytając o fali dzisiejszych samobójstw wśród nastolatków, ciężko już rozmyślać o tych dramatycznych doniesieniach w kontekście innym niż tylko przeraźliwej bezradności i samotności dzieci w świecie, który mami swoim liberalnym i opiekuńczym charakterem. Kłopot z psychiatrią dziecięcą i młodzieżową jest w Polsce stary. To nie jest tak, że wszystkie oddziały psychiatryczne, gdzie leczeni są młodzi ludzi, przypominają w najlepszym wypadku przybytek z „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Brak systemowych rozwiązań i kompletna ignorancja władz – tych obecnych i tych sprzed nomenklatury pisowskiej – wobec zdrowia psychicznego Polek i Polaków owocować będzie kolejnymi, brutalnymi doniesieniami.
W historiach nastolatków, którzy odebrali sobie życie, uderza przede wszystkim kontekst wykluczenia z grupy rówieśnej. Wykluczenie to miewa różny charakter. Orientacja seksualna, ogólna labilność i nieheteronormatywność, dziwactwo – ot, pierwsze z brzegu dystynkcje, które wystarczą, aby stygmatyzować i powoli podprowadzać młodego człowieka na krawędź torów warszawskiego metra.