JUSTYNA SOBOLEWSKA: – To prawda, że „Zimowlę” napisała pani po godzinach, pracując na etacie?
DOMINIKA SŁOWIK: – Od razu muszę to sprostować. Wiele osób wpada w panikę, kiedy słyszą, że pracuję na etacie i napisałam sześćsetstronicową powieść. Nie pracowałam jeszcze, kiedy pisałam. Miałam szczęście, że dostałam stypendium Młoda Polska. Gdyby nie to, nie napisałabym „Zimowli”. Kiedy oddałam książkę do wydawnictwa, zaczęłam szukać pracy i teraz jestem zatrudniona. Pisarze zazwyczaj unikają opowieści o ekonomicznej stronie życia. Wstydzą się o tym mówić, bo to przeciwko mitowi pisarza, który zajmuje się tylko pisaniem książek. Tymczasem większość piszących gdzieś pracuje. Kiedy zaczynałam, ciężko mi się było utrzymać. Zaczęłam pytać innych, co robią, i okazało się, że trudno im się przyznać, że zajmują się czymś niezwiązanym ze sztuką. A przecież nie ma w tym żadnego wstydu i trzeba o tym mówić, bo to świadczy także o kondycji polskiej kultury.
Przez ostatni rok pracowałam jako agentka Service Desku, w korporacji na tzw. słuchawce. Siedzi się na open space ze słuchawkami na uszach i co chwila dzwoni telefon. Ta praca uświadomiła mi, jak wiele jest stereotypów związanych z korporacjami. Zresztą w Krakowie, w centrum outsourcingu, większość moich znajomych pracuje w korpo. Moja praca wymagała ode mnie spontaniczności i sporego wysiłku umysłowego, bo musiałam naprawiać komputery. Dzwonią do mnie użytkownicy z hiszpańskich fabryk, jak im się coś popsuje, mówię po hiszpańsku, bo skończyłam filologię. Mam możliwość połączenia się z nimi zdalnie i jeśli jestem w stanie sama to naprawić – to naprawiam.
Czyli jest pani w stanie zdalnie naprawiać komputery?!
To zależy od skali problemu.