ANETA KYZIOŁ: – O pamięci i teatrze napisała pani doktorat, pamięcią zajmuje się pani w swoim teatrze. Jak więc pani patrzy na ten teatr pamięci rozgrywany przez władze i media, z najnowszą odsłoną, rocznicą wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau?
WERONIKA SZCZAWIŃSKA: – A pomyśleć, że kiedy kończyłam pisać doktorat, był rok 2014, i wtedy miałam poczucie, że raczej coś zamykam, niż otwieram. Opisałam pamięciowe wzmożenie w polskim teatrze przełomu lat 90. i zerowych, zwłaszcza pierwszej dekady XXI w., co się oczywiście wiązało z nasyceniem pamięcią naszej debaty zbiorowej. Ale szybko okazało się, że historia wraca, i to silniej niż kiedykolwiek, co tylko upewniło mnie w poczuciu, jak strasznie ciężko z tym tematem na serio dotrzeć do ludzi.
Jeden z pani najnowszych spektakli, „Nigdy więcej wojny” z ubiegłego roku, jest o tym, jak pamięć wojny się zaciera, podlega manipulacjom, jest wykorzystywana.
Mój spektakl powstał w ramach cyklu Komuny Warszawa „Wojna, przed wojną, po wojnie” i wynikał z szoku, że ludzie mogą zacząć postrzegać wojnę jako coś innego niż koszmar. Tytuł „Nigdy więcej wojny” to powrót do napisu na Westerplatte, o który PiS wywołało awanturę, a przecież była też sprawa Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, które władzy przeszkadzało, bo za bardzo podkreślało trupy, a za mało, że wojna to szkoła charakteru i szansa wykazania się heroizmem. Wzorem jest Muzeum Powstania Warszawskiego, które od lat uczy zwiedzających, że wojna to przygoda, męstwo i sprawdzian charakteru.
Słyszymy głos pani 93-letniej babci, wspomina wojnę.
Im jest starsza, tym częściej do wojny wraca, a jej perspektywa jest pragmatyczna, cywilna. Nagraliśmy z nią dwugodzinną rozmowę, aktor Janek Sobolewski, który słuchał nagrania w Berlinie, podczas prób z grupą She She Pop, stwierdził, że wychwytywał głównie wracające jak refren: „Niemcy, Niemcy, Żydy, Ruskie, partyzanty”.