Kultura

Pierwszy taki koncert dostępny dla wszystkich. Naprawdę wszystkich

November Project November Project mat. pr.
W Krakowie odbędzie się koncert, który usłyszą głusi, zobaczą niewidomi, a osoby na wózkach bez problemu wjadą pod scenę. Muzycy i organizatorzy twierdzą, że grać dla osób z niepełnosprawnościami nie jest wcale trudno. Trudniej o niepełnosprawności rozmawiać.

Na początku były zajęcia z muzykoterapii na warszawskich Jelonkach. Panowie chcieli pograć trochę coverów, a że warsztaty ruszyły w listopadzie, to nazwali się November Project. Z czasem, pod okiem terapeuty Piotra „Wiernika” Wiernikowskiego, nabrali muzycznej ogłady. Znudziło im się katowanie Heya, Kultu i T-Love, Wiernik zaczął więc grać podkłady rodem z muzyki etnicznej: trochę orientu, trochę Afryki, trochę Portugalii. Uświetnili z takim materiałem kilka imprez dla osób z niepełnosprawnościami, ale nie chcieli, by przylgnęła do nich łatka zespołu integracyjnego. By wypłynąć na szersze wody, zaprosili za mikrofon Włodka „Paprodziada” Dembkowskiego, wokalistę i tekściarza Łąki Łan. Dołączając do zespołu, postawił jednak warunek: jeśli mamy razem grać, to na 100 proc.

My weseli, gdy wiatr w oczy wieje

No to grali na 100 proc. Weszli do studia, zarejestrowali dwie płyty, wystąpili i na Przystanku Woodstock, i w więzieniu (pod hasłem „niepełnosprawni dla niepełnosprytnych”). Po drodze przedstawili się masowej publiczności, docierając do półfinału 3. edycji Must be the Music (Kora: „To jest polskie reggae z prawdziwego zdarzenia!”). Nie obyło się bez personalnych roszad, ale w 10-osobowym składzie wciąż jest trzech terapeutów, sześć osób z niepełnosprawnościami i raptem jeden absolwent szkoły muzycznej. Przy czym dla Wiernika to naprawdę wszystko jedno: – Tych, którzy chcą z nami muzykować, nie dzielimy na profesjonalnych i nieprofesjonalnych, osoby z niepełnosprawnościami i pełnosprawne. To po prostu muzycy. Paprodziad dodaje sentencjonalnie: – Gramy pod hasłem: „wszyscy jesteśmy specjalnej troski”, bo nie ma ludzi doskonałych. Wszyscy mamy swoje bolączki i wady.

W trasie różnie bywa. Jak grają w klubie albo w pubie, to wnoszą na scenę i sprzęt, i niektórych członków zespołu. Ale na większości festiwali problemu nie ma, na scenach i tak są podjazdy, którymi techniczni wwożą instrumenty i wzmacniacze. Niekiedy robi się jednak trochę krępująco przez obsługę, bo – przyznaje ze śmiechem wokalista: – Choć trudno mieć pretensje, że ludziom się odpala empatia, to czasem musimy tłumaczyć, że nasi muzycy potrafią sami posługiwać się widelcem i łyżką.

Czytaj także: Niepełnosprawni uprawiają ekstremalne sporty

Najgorzej jest z hostelami. Paprodziad wspomina, że w Krakowie dostali pokój na szóstym piętrze, a tymczasem jak wjechało się wózkiem do windy, nie można było zamknąć składanych drzwi. – Zdejmowaliśmy chłopaków, siadaliśmy z nimi na podłodze windy, a wózki wnosiliśmy później schodami. Niezły cyrk, ale – jak w Optymiście” (utwór Project November – red.): My weseli, gdy wiatr w oczy wieje / Bo ten się śmieje, kto się śmieje”.

Tak naprawdę to największy problem mają właśnie z Paprodziadem, bo on stale jeździ w trasy z Łąkami. Dembkowski pilnuje, by nie opuszczać prób, ale nawet jak opuści, to nie ma tragedii, gdyż nie on gra w zespole pierwsze skrzypce. Frontman komplementuje, że klawiszowiec Cezary „Sura” Gałązka, u którego zdiagnozowano zespół Aspergera, „ma słuch absolutny, świetną pamięć, zawsze przypomni, co było, jaki akord, jaka nuta, jaka tonacja, na bieżąco wymyśla świetne melodie”. Zresztą Paprodziad lubi grać z chłopakami, ale przede wszystkim: lubi chłopaków. – Jakby osoba z zewnątrz usłyszała, jak żartujemy, miałaby pełne prawo czuć się zdegustowana. Poproszony o przykład takiego dowcipu twierdzi, że nie nadawałby się do publikacji. Dociśnięty opowiada. Żart faktycznie nie nadaje się do publikacji.

Głuchy nie jest niemy

Na koncert przychodzą niewidomy, głuchy i osoba na wózku. Co zrobić, żeby wszyscy czerpali z niego jak największą przyjemność? Magda Urbańska, jedna z organizatorek akcji „Małopolska. Kultura wrażliwa”, radzi, by nie zaczynać od tego, jak gramy, ale od tego, jak mówimy. – U podstaw naszego projektu leży założenie, że zmiana zaczyna się w społeczeństwie od języka. Właśnie dlatego w rozmowie z „Polityką” stroni od określeń „niepełnosprawny” czy „osoba niepełnosprawna” (niepełnosprawność nikogo przecież nie definiuje), stawiając raczej na „osobę z niepełnosprawnością”. Unika również „ślepych” (bo to pogardliwy epitet) i „głuchoniemych” (w końcu niesłyszący korzystają z polskiego języka migowego). Uwrażliwia zresztą, że Głusi preferują zapis wielką literą, gdyż czują się mniejszość kulturową. – Początkowo nie chcieli z nami współpracować, bo definiowaliśmy się jako „projekt dla osób z niepełnosprawnościami”, a oni się za takie nie uważają.

Kulminacją „Kultury wrażliwej” ma być wtorkowy występ Project November, reklamowany sloganem: „pierwszy w pełni dostępny koncert w Polsce”. Dostępny, a więc taki, na którym może się bawić każdy. – Narzędzia dostępnościowe są użyteczne nie tylko dla osób z niepełnosprawnościami, ale również dla osób starszych, często przecież niedosłyszących i niedowidzących. Pojęcia „dostępność” i „użyteczność” – tłumaczy ekspertka – stoją blisko siebie; przykładowo niskie progi pomogą nie tylko osobie na wózku, ale również emerytowi albo matce z małym dzieckiem.

Czytaj także: Dlaczego nasze miasta są tylko dla młodych, zdrowych mężczyzn?

Chrzest na Pol’and’Rocku

Wspomnianych „narzędzi dostępności” ma być w Hali Cracovia Kärcher całkiem sporo. Pojawi się więc tłumacz, przekładający teksty piosenek i konferansjerkę na polski język migowy (jego wysiłki mają być widoczne na ulokowanym obok sceny ekranie). To jednak standard, znacznie ciekawiej zapowiada się wykorzystywanie plecaków SubPac M2X, które – wraz ze słuchawkami do przewodzenia kostnego – mają sprawić, że głusi „usłyszą” muzykę.

A na pewno ją poczują; wbudowany konwerter przekształca fale dźwiękowe w odczuwalne na ciele drgania. To technologia, która początkowo wcale nie miała zresztą służyć osobom z niepełnosprawnościami, ale DJ-om (pracującym w dużym natężeniu dźwięków) i producentom muzycznym (zachwala ją m.in. Timbaland, któremu pozwala lepiej monitorować basy w studiu). Chrzest bojowy już przeszła podczas ubiegłorocznego Pol’and’Rocka, a pierwsi użytkownicy bardzo sobie rozwiązanie chwalą.

Uczestnictwo w koncercie będzie możliwe i na stojąco, i na siedząco, a gdyby ktoś potrzebował pomocy, na miejscu pojawią się również asystenci. Niedosłyszący mogą liczyć na specjalny sektor z pętlą indukcyjną. – Przekładając na język osoby niedowidzącej: działa ona jak zwiększanie kontrastu barw. Wycisza zbędne dźwięki, a wzmacnia te, które słuchacz powinien usłyszeć – wyjaśnia organizatorka.

Dla niewidomych przewidziano natomiast audiodeskrypcję. Jak tłumaczy Urbańska: – Audiodeskryptor opisuje widowisko w przerwach, najczęściej tuż przed utworem, opowiadając o scenografii, ruchu scenicznym i kostiumach, a gdy jest taka możliwość, na bieżąco uzupełnia relację. Taki tłumacz zawczasu zna cały scenariusz występu. Tyle że koncert rządzi się swoimi prawami, muzycy czasem robią coś spontanicznego i cała w tym głowa audiodeskryptora, by swoją opowieścią uzupełnił, a nie zakłócił słuchaczom odbiór.

Będzie ogień

Organizatorzy wydają się nieźle przygotowani do wtorkowego widowiska, choć nie wykluczają niespodzianek. – Nauczyliśmy się, by traktować osoby z niepełnosprawnościami indywidualnie, a nie wrzucać je do jednego worka. Każda niepełnosprawność jest inna, a bywa, że różne niepełnosprawności nakładają się na siebie wyjaśnia Urbańska. Mniej obaw ma Paprodziad. – Już się przyzwyczaiłem, że jak zaczniemy koncert, to osoby z niepełnosprawnościami od razu są pod sceną, nie zastanawiają się, czy wypada, czy to już teraz... oni natychmiast idą w ogień! Osoby teoretycznie pełnosprawne powinny się od nich uczyć czerpania z życia pełnymi garściami.

Czytaj także: Rozmowa z Michałem Worochem o wyprawie z Ziemi Ognistej na Alaskę dwóch niepełnosprawnych przyjaciół

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną