Prawdziwy pech Polańskiego. Afera sprzed lat, #Metoo i kłopotliwe decyzje reżysera
Kapitan Alfred Dreyfus długo czekał na filmowy fresk pokazujący jego losy – zanurzone w niełatwej historii stabilizowania się francuskiej demokracji i uwikłane w niepiękną kartę antysemityzmu francuskich elit. Ostatni film fabularny poświęcony aferze z jego udziałem wszedł na ekrany w 1957 roku… Tymczasem jako opowieść jest to historia jakby skrojona na nasze czasy: opiera się przecież, jakbyśmy powiedzieli dzisiaj, na fake newsach i deep fake’ach, czyli na fałszowaniu listów i dokumentów oraz manipulowaniu opinią publiczną.
Kolejne oskarżenia pod adresem Polańskiego
Ale i tym razem biedny kapitan miał pecha. Jego biografię wziął na warsztat Roman Polański, reżyser znakomity, ale przeżywający chyba najgorszy okres swojego życia zawodowego. Po głośnym zwrocie w sprawie o gwałt na młodocianej Samancie Gellner posypały się kolejne oskarżenia pod adresem reżysera. Najnowsze, już szóste, wypłynęło tuż przed premierą filmu. Wysunęła je fotografka, była aktorka Valentine Monnier – utrzymuje ona, iż w 1975 r., kiedy miała 18 lat, została niezwykle brutalnie zgwałcona przez polskiego reżysera w jego domu w szwajcarskim Gstaad.
Polański zdecydował się przyjąć chyba najgorszą możliwą linię obrony. Zaczął porównywać się do Dreyfusa, mówiąc, iż właściwie to wplótł w film wątki autobiograficzne, gdyż świetnie wie, co to znaczy publiczna nagonka i życie zrujnowane przez skandal. Laureat Oskara Jean Dujardin, odtwórca głównej roli w filmie Polańskiego, szybko odwołał umówiony w prime timie wywiad dla francuskiej telewizji TF1. Komentatorzy, a zwłaszcza komentatorki, zatrzęśli się z oburzenia. Francuskie wydanie „Huffington Post” wypuściło jadowity tekst o reżyserach polujących na młode kobiety z otwierającym zdjęciem Woody’ego Allena, Polańskiego oraz Bertranda Cantata. „Ten film okazał się, paradoksalnie, pochwałą zabierania głosu wbrew ustanowionemu porządkowi i ujawniania niegodziwości za pośrednictwem prasy – na wzór Adèle Haenel” – napisała dziennikarka „Libération” Camille Nevers.
Czytaj także: Francuska wersja akcji #MeToo
Francja rewiduje swoje podejście do sprawiedliwości
No właśnie. Adèle Haenel. Sukces lesbijskiego romansu „Portret kobiety w ogniu” w reżyserii Céline Sciammy wyniósł Haenel na szczyty zawodowej sławy. Z czego skorzystała, by opowiedzieć o trudnych początkach swojej kariery, kiedy to w wieku 13 lat była molestowana przez reżysera filmu, w którym grała – Christophe'a Ruggię.
#Metoo w wykonaniu Haenel zyskało ogromny oddźwięk. Francuzi poważnie traktują swoich artystów, zwłaszcza gdy odnoszą tak spektakularne sukcesy, ale też trzeba powiedzieć, że francuskie społeczeństwo przeżywa coś w rodzaju feministycznej rewolucji świadomości. Trwająca od mniej więcej dwóch lat akcja przeciwko kobietobójstwom zyskała nowy impet dzięki decyzji o otwarciu stanów generalnych poświęconych tej najbardziej drastycznej formie przemocy domowej. Francja rewiduje swoje podejście do sprawiedliwości – stało się jasne, że długo było ono zmącone uprzedzeniami ze względu na płeć.
Czytaj także: Sprawdź, w których krajach seks bez zgody jest uznawany za gwałt
Polański przyrównuje się do Dreyfusa
Dlatego pomysł Polańskiego, by porównywać się do Dreyfusa, jest tak nieszczęśliwy. Dobrowolnie wkroczył na linię strzału, dumnie wystawiając się jako obmierzły przedstawiciel starego porządku, który dziś jawi się jako taki sam skandal, jak kiedyś rewolucjonistom skorumpowana i nieskuteczna monarchia. Zaś wyznania Polańskiego, że „Oficer i szpieg” to jego „autoportret” jako „niesłusznie oskarżonego”, brzmią jak niegdysiejsze pytanie Marii Antoniny na wieść, że jej poddani nie mają chleba: „To dlaczego nie jedzą ciastek?” (choć w przeciwieństwie do występów Polańskiego słowa Marii Antoniny to podobno historyczny fake).
Przedpremierowy pokaz „Oficera i szpiega” w kultowym kinie Le Champo, dwa kroki od Sorbony, został odwołany wskutek blokady kilkudziesięciu feministek. Na transparentach napisy, które się nasuwały: „J’accuse” („Oskarżam” – to francuski tytuł filmu, ale także tytuł najsłynniejszego bodaj tekstu Emila Zoli napisanego w obronie Dreyfusa i przeciwko antysemickim kliszom), ale też „Polański gwałciciel, winne kina, a publiczność współwinna”.
Na Twitterze trwa dyskusja o podwójnych standardach: „Polański nie został oskarżony dlatego, że jest Żydem, ale dlatego, że jest gwałcicielem!”; „nie da się oddzielić człowieka od artysty”; „nie dawajcie pieniędzy gwałcicielowi Polańskiemu!” itd. itp. Nadine Trintignant i filozof Alain Finkielkraut, którzy wystąpili z obroną reżysera, spotkali się z gwałtowną krytyką. Wszystko wskazuje na to, że opinia publiczna poczuła krew.
Żal tylko kapitana Dreyfusa. Ten film mu się po prostu należał.