O przyjęcie do pierwszej klasy OSB im. Feliksa Parnella w Łodzi ubiegało się 16 uczniów, naukę rozpoczęło 11. W Warszawie 18. W Gdańsku dwa lata temu na badania przydatności zgłosiło się 254 kandydatów, teraz niecała setka, wybrano 16. W sumie w pięciu ogólnokształcących szkołach baletowych w Warszawie, Gdańsku, Bytomiu, Poznaniu i Łodzi wciąż uczy się jednak 765 uczniów. To bardzo nietypowe szkoły: nauka rozpoczyna się przed ukończeniem 10. roku życia i trwa 9 lat, do zdania matury.
O złą sytuację branża obwinia szum medialny, jaki powstał w związku z samobójstwem uczennicy warszawskiej szkoły baletowej, i serię publikacji o „baletowych szkołach przemocy”. Ale dobra passa i prestiż szkół skończyły się, zanim o balecie zaczęto pisać w atmosferze skandalu i łamania prawa.
Przed wojną dyplom tancerza był powodem do dumy, szansą na awans społeczno-towarzyski. Gwiazdami stawali się też tancerze w pierwszych dekadach PRL. Teraz nauczyciele szkół podstawowych chłopcom z klas I–III po rekrutacyjnych pogadankach o zawodzie artysty tancerza prowadzonych przez wysłanników szkół baletowych mają podobno mówić: „Co ty, głupi jesteś, będziesz w rajtuzach po scenie latał?”.
Prestiż zaczął się kruszyć
W Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, w którego strukturach działa Polski Balet Narodowy, największy w kraju 85-osobowy zespół baletowy, trwa walka o lepsze płace. Chodzi przede wszystkim o „niewidzialnych ludzi teatru” (stolarzy, charakteryzatorki, obsługę sceny), ale problem niskich pensji dotyka też pracowników artystycznych. Przeciętne zarobki tancerza nie przekraczają kilku tysięcy złotych. Prestiż tego zawodu w nowych czasach zaczął się kruszyć. Sytuacji nie poprawia odebranie tancerzom przywileju wcześniejszej emerytury i konieczność przekwalifikowania się, o czym trzeba już myśleć w trakcie trwania kariery, która zwykle kończy się przed czterdziestką („