Grany w warszawskim Teatrze Powszechnym spektakl zaczyna się projekcją fragmentów „Pogardy” Jean-Luca Godarda z 1963 r. Fritz Lang gra w tym filmie samego siebie – reżysera ekranizującego „Odyseję” Homera. Na wychodzącym na morze tarasie Casa Malaparte – willi Curzio Malapartego na włoskiej wyspie Capri – kręci scenę, w której Odyseusz po raz pierwszy widzi ukochaną ojczyznę, Itakę, do której powrót po wojnie trojańskiej zajął mu dekadę. Radośnie wymachuje mieczem, podskakuje z ekscytacji. Ale kiedy kamera podąży za jego wzrokiem, pokaże nam jedynie spokojne morze bez śladu lądu na horyzoncie.
Wcześniej zaś zobaczymy wypadek drogowy, w którym zginął filmowy producent i żona scenarzysty, wskutek czego „Odyseja” nie została ukończona. A jej twórcy – Lang, Godard, Brigitte Bardot czy Michel Piccoli – dołączają do grona postaci, które w willi Malapartego szukają schronienia, azylu czy jakiejś wersji raju. Jest tu m.in. sam Malaparte, autor książek, które są podstawą scenariusza spektaklu: zbioru reportaży z okresu drugiej wojny światowej „Kaputt” i „Skóry”, obrazu powojennego, zrujnowanego Neapolu. Jest Axel Munthe, rezydent Capri i autor też ważnej „Księgi z San Michele”, są bohaterowie we współczesnych ubraniach i są też aktorki w halkach i szlafrokach, czekające na instrukcje, kogo właściwie grają. Wpadają tu (po jabłko) nadzy Adam i Ewa, aprowizacją zajmuje się Jezus, a cud z chlebem i rybami pojawiającymi się nagle w pustej lodówce wywołuje na widowni wybuch śmiechu.
Atmosfera przypomina z początku tę z „Miasta snów”, przedstawienia Lupy sprzed 7 lat, ale zamiast metafizycznych sporów i ogólnego pytania o możliwość utopii czy nowej formy humanizmu, jest konkret – wojna: pierwsza, druga, trzecia, a może permanentna.