Wychowałam się na książkach Olgi Tokarczuk. Miałam 14 lat, kiedy ukazała się jej debiutancka powieść „Podróż ludzi Księgi”. Zaczynałam wtedy świadomie poznawać świat. Wybierać odpowiednie lektury, chodzić do kina na „poważne” filmy. Ważne były dla mnie kobiety-twórczynie, które uczyły mnie odwagi, języka i sposobu przekazywania własnego doświadczenia. Malarki, reżyserki, wreszcie literatki.
Kupowałam wszystko, co napisała Olga. Miała wtedy krótkie włosy, widziałam ją kilka razy na spotkaniach autorskich. Nigdy nie podeszłam bliżej, nawet po autograf. Wstydziłam się i bałam zarazem, ponieważ wiedziałam, że jej wzrok prześwidruje mnie na wylot. Pisałam w pamiętniku, że chciałabym zapytać o to, czy żeby być twórczynią, trzeba mieć jakieś szczególne zdolności, i co jeśli się ich nie ma, a nadal chce się być artystką. Teraz, kiedy jestem dorosła, nadal nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale wiem już, że ryzyko się opłacało. Robienie tego, czego tak naprawdę się pragnie, to jedyny sens życia. Czy Olga by się ze mną zgodziła? Wtedy – ponad 20 lat temu – i dziś?
Jako nastolatka zakreślałam całe fragmenty jej prozy, to właśnie tam szukałam odpowiedzi na większość pytań: o kwestie pamięci i zapominania. O sny i realny świat. O to, w jaki sposób mężczyźni i kobiety meblują własne życia i co z tego wynika.
Małgorzata Rejmer: Olga Tokarczuk daje nadzieję, że mamy dość wrażliwości, ocalejemy
Olga Tokarczuk rzuca wyzwania
Jej proza to misterne hafty i przeszycia. Między zdaniami nie widać fuszerki, żadnych szyć na okrętkę. Żadnych porwanych nici kiepskiego gatunku. Wyobrażam sobie, że pisząc, Olga pochylona jest nad tekstem niczym mniszka. Nie ma w niej jednak nabożności, która często odstręcza i deprymuje. Jest raczej skupienie i pewność ruchów. Wierzę jej, kiedy pisze. Porywają mnie jej historie: o Annie In, o dojrzewającej E.E., o rewolucyjnej Janinie Duszejko.
Wierzę Oldze, kiedy tworzy monumentalne „Księgi Jakubowe”. Brnę w nich, mając poczucie, że to tekst-wyzwanie. Uszyty na inne czasy, niepasujący do skrótowych leadów, postów facebookowych czy czarno-białego newsa. Opasłe tomiszcze przeraża, a jednak mam zaufanie do pisarki. Nawet jeśli nie do końca rozumiem zawiłe nawiązania, to podążam ścieżką wyznaczoną przez pisarkę. Prowadzi mnie po niej jej precyzyjny język oraz ton narracji. Przecież Olga nie chce zagubić czytelniczek i czytelników. A jeśli tak, to tylko na chwilę, żeby pokazać nam nowe drogi, na których możemy znaleźć zupełnie inne rozwiązania.
Czytaj także: Jak się tłumaczy Olgę Tokarczuk
Głos Olgi Tokarczuk powinien być słyszalny
Olga jest również odważna. Nie tylko w swoich tekstach i doborze tematycznym, ale i jako obywatelka. Porusza sprawy, od których dostaje się w internecie kubeł pomyj. Świadomie porusza tematy odpowiedzialności, praw kobiet czy zwierząt. Ze spokojem tłumaczy i wyjaśnia, wiedząc przecież, że reakcje będą skrajne. Nie o brawurę tu chodzi, ale raczej o waleczność. Podziwiam ją za to.
Kiedy ogłoszono, że dostała Nagrodę Nobla (a przecież wcześniej wiele innych ważnych nagród i odznaczeń), to odetchnęłam z ulgą. Że wreszcie. Że to już. W czasach, kiedy najważniejsze wartości, takie jak równość czy niezależność, zdają test na przydatność, głos Olgi Tokarczuk powinien brzmieć jak najgłośniej. Cieszę się, że dzięki literaturze możemy chociaż przez chwilę słyszeć go na całym świecie.
Justyna Sobolewska: Nobel dla Olgi Tokarczuk to wielki prezent na czasy chaosu