Świat w szybkim tempie zmierza ku końcowi, przedwyborcze sondaże mogą przyprawić o palpitacje serca, każde wejście na strony portali newsowych i odświeżenie mediów społecznościowych grozi utratą resztek sił życiowych. W takich chwilach każdy azyl jest na wagę złota. I na taką ofertę – niegłupiej rozrywki z podtekstem – stawia startujący dziś wieczorem warszawski festiwal Polska w Imce.
Brunetki, blondynki i Bajm
Na początek – grany dziś i jutro – przebój Teatru im. Słowackiego w Krakowie „Turnus mija, a ja niczyja. Operetka sanatoryjna” w reż. Cezarego Tomaszewskiego. Akcja, zgodnie z tytułem, dzieje się w sanatorium, a konkretnie w Sanatorium Uzdrowiskowym i Pijalni Wód im. prof. dr. Józefa Dietla. Przybywa do niego grupa biznesmenów wstępnie zainteresowanych inwestycją w przemysł uzdrowiskowy. Gdy zaczynają na sobie testować sanatoryjne atrakcje, kąpiele borowinowe i lecznicza woda przemieniają ich w kuracjuszy, oddanych typowym sanatoryjnym rozrywkom. Zabiegom krioterapii towarzyszy jakże adekwatna „Let me freeze” Purcella, uzdrowiskowy podryw za podkład ma przeboje typu „Brunetki, blondynki” itd.
9 i 10 października w Imce znów zabrzmią przeboje, tym razem ciut nowsze, bo... zespołu Bajm. Teatr Współczesny ze Szczecina przywiezie spektakl „Być jak Beata” w reż. Magdy Miklasz i ze scenariuszem Piotra Domalewskiego, znanego przede wszystkim jako reżyser nagradzanego (m.in. nominacją do Paszportu „Polityki”) filmu „Cicha noc”. To historia o uczestnikach talent show, statystycznych Polakach marzących o sukcesie na miarę tego, jaki osiągnęła Beata Kozidrak. Osiłek Zenek, sfrustrowana zakonnica, pielęgniarka i pracownica korporacji, czyli Polska w pigułce...
Czytaj także: Coraz smutniej w polskim teatrze
Masłowska i komiwojażer
23 i 24 października krakowski Teatr im. Słowackiego zaprezentuje „Wojnę polsko-ruską”. Reżyser Paweł Świątek zasłynął kilka lat temu świetną inscenizacją „Pawia królowej”, teraz wrócił do prozy Doroty Masłowskiej, do jej debiutanckiej powieści z 2002 r. Powstał rodzaj scenicznego teledysku. Pisarka była spektaklem zachwycona, recenzowała na gorąco: „Błyskotliwa adaptacja Pawła Świątka; ni to Monty Python, ni to Gombrowicz, ale taki z Lidla z tygodnia literackiego. Zamiast bloków – łany techno-róż, zamiast tępego socjologicznego konkretu – diaboliczne aktorstwo, w którym wideoblogerki cwałują z popkami w upiornym korowodzie; śmiech, łzy i kompletny gore. Gratuluję i dziękuję”.
Zaś na koniec, 13 i 14 listopada, coś bardziej tradycyjnego. Radek Stępień, wschodząca gwiazda polskiej reżyserii, podszedł do klasyki amerykańskiego dramatu – „Śmierci komiwojażera” Arthura Millera o wyniszczającym, wilczym kapitalizmie – w klasyczny sposób. A resztę zrobił Mirosław Baka w tytułowej roli Willy’ego Lomana. Spektakl Teatru Wybrzeże w Gdańsku.
Czytaj także: Polskie i zagraniczne teatry chcą Masłowskiej