Wygrał „Obywatel Jones” Agnieszki Holland, trzeci raz triumfującej na tym festiwalu (Złote Lwy zdobywały jeszcze „Gorączka” i „W ciemności”). Mimo bezspornych wartości artystycznych i wielkiego wrażenia, jakie jej najnowszy film robi, należy uznać to za pewną niespodziankę. Z ekranu nie pada ani jedno słowo po polsku, a w głównych rolach zostali obsadzeni aktorzy zagraniczni i niektórzy uważali, że nie powinno się go nagradzać na festiwalu filmów polskich. „Obywatel Jones” miał już światową premierę na Berlinale (do polskich kin wejdzie pod koniec października). Recenzenci umiarkowanie go wtedy chwalili, Holland zdecydowała się skrócić nieco obraz, co poprawiło jego dynamikę, jasność przesłania, wyrazistość dramaturgii. Z czystym sumieniem można go teraz uznać za jedno z najwybitniejszych osiągnięć reżyserki.
Ta nagroda szczególnie chyba ucieszyła polską prawicę, która zobaczyła w „Obywatelu Jonesie” wszystko, czego tak bardzo nienawidzi w komunizmie. Cynizm Rosji, przymykanie oczu przez Zachód na zbrodnie Stalina, cenę, jaką niezależni dziennikarze płacą za mówienie prawdy. Gareth Jones, tytułowy bohater filmu, odkrył w latach 30. XX w. tajemnicę Wielkiego Głodu (Hołodomoru) na Ukrainie, który pochłonął kilka milionów ofiar, i nie oglądając się na konsekwencje, opowiedział o niej światu. Jako jeden z pierwszych zrozumiał mechanizmy rządzące narodzinami dyktatorskich reżimów czy rozwojem propagandy. Przewidział atak na Polskę i wojnę Sowietów z nazistami. Zapłacił za to najwyższą cenę. Sposób, w jaki został potraktowany (zamordowali go agenci NKWD), zainspirował George’a Orwella do napisania „Folwarku zwierzęcego”.
Nieco naiwna postawa młodego, wyjątkowo odważnego Garetha Jonesa stawiana jest przez reżyserkę za wzór.