Kultura

Słowiańszczyzna nie należy tylko do Polski. I o tym jest ta płyta

EABS EABS mat. pr.
Projekt „Slavic Spirits” to nasza wizja Polski, kraju tolerancyjnego, inkluzywnego, nierusofobicznego i niegermanofobicznego – mówią o swoim drugim albumie (i nie tylko) Sebastian Jóźwiak i Marek Pędziwiatr z grupy EABS.

URSZULA SCHWARZENBERG-CZERNY: – Trwa próba i tu, na backstage’u, jest trochę głośno.
MAREK PĘDZIWIATR: – W odpowiedziach możemy wtopić się w bit.

Będziecie rapować.
SEBASTIAN JÓŹWIAK: – Może wyjdzie taki hip-hop, jakiego my byśmy chcieli w Polsce, bo z kultury, w której się wychowywaliśmy i zaczynaliśmy naszą zajawkę, niewiele pozostało (śmiech). Od pierwszego boomu na hip-hop było już tylko gorzej z ciekawymi przebłyskami na scenie, a teraz hip-hop, a konkretnie twory rapopodobne, to nowe disco polo, jeśli idzie o formę. Co odróżnia te czasy od czasów triumfów wytwórni takich jak UMC, to że dziś każdy jest z tym pogodzony. Będę może kontrowersyjny: uważamy, że nasz projekt „Slavic Spirits” to też poniekąd disco polo.

Przecież to jazzowa płyta, próba zagrania słowiańskiej melancholii…
SJ: Ale disco polo to jest typ muzyki, który najbardziej przemawia dzisiaj do duszy Polaków, taki był też nasz cel – „Slavic Spirits” ma grać na strunach dusz Polaków. Spróbować jakoś tego ducha w pozytywnym sensie obudzić.

MP: Może to nie disco, może samo polo.

SJ: Nie, ja będę bronił stanowiska, że disco polo jest takim gatunkiem muzyki, który stał się w pewnym momencie w pełni swój, typowo lokalny – polski. Zrzucił z siebie ten kontekst italo disco. Momentami przestawał być też próbą zagrania Modern Talking po polsku. Wydaje mi się, że to jest wyraz współczesnej duchowości Polaków albo bardziej tego, czego ich duch potrzebuje. Może nie dotyczy to współczesnej odmiany tego gatunku, który tak jak polski rap bardzo się zglobalizował, tracąc tożsamość, np. tę, którą pamiętam z Polsatu z połowy lat 90. Ostatnio nawet nie mogliśmy nadziwić się klipowi do „Świat nie wierzy łzom” Janusza Laskowskiego. Dziś, choć teksty disco polo tak samo jak teksty wielu starych pieśni ludowych kręcą się wokół seksu, to muzycy nie mają już akustycznego sznytu. Gdyby ci ludzie chociaż grali na prawdziwych instrumentach...

MP: Powyłączali syntezatory...

SJ: No właśnie. Miałbym do disco polo na pewno większy szacunek.

MP: Ktoś kiedyś zauważył, że Omar Souleyman grał muzykę weselną dla ludzi ze swojego regionu na pograniczu Syrii, Kurdystanu, Iraku, Turcji, ale odbiorcy z innych krajów też go pokochali, bo niósł w sobie wartość. Może taka zmiana jest disco polo potrzebna. Może gdyby muzycy z tak hermetycznego środowiska grali więcej dla obcej widowni, toby ich również zmieniło. Na pewno nie można przechodzić obok tego zjawiska w Polsce obojętnie.

Czytaj także: Telewizja Polska stawia na disco polo

Jakie jest wasze podejście do źródła polskości?
SJ: „Slavic Spirits” w konkretny sposób dotyka naszej narodowej tożsamości. Ale na bardziej ogólnym poziomie chodzi nam o wszystkie rzeczy, które dotykają współczesności tego regionu. Dla mnie to straszne, że rzeczy, o których rozmawialiśmy, tworząc koncept tego projektu, stały się w kraju rzeczywistością. Polska brunatnieje, dowodów jest wiele. Przypomnijmy sobie choćby to, co działo się podczas parady równości w Białymstoku. Mówiąc o słowiańszczyźnie, nie zamykamy tego w granicach kraju, nie włączamy się też w obecną nacjonalistyczną walkę o tożsamość, w budowanie wielkiej Polski słowiańskiej. Przecież słowiańszczyzna to są też wschodnie Niemcy, powiedzmy, tereny do rzeki Łaby. Dociera na Bałkany, na Ukrainę, do Rosji. Krąg wpływów słowiańskich jest bardzo szeroki. Poczucie własnej tożsamości może być fajne, a w tym wypadku nie jest zarezerwowane dla Polaków. Możemy zachować odrębność i mieć poczucie jedności z szerszą grupą, która zdecydowanie wzmacnia walkę z ksenofobią i przeciwdziała brunatnieniu.

Mało kto w Polsce tak o tym myśli.
SJ: A my nie odbieramy innym słowiańskości tylko dlatego, że są po drugiej stronie polskiej granicy. Nawet jeżeli wiąże się to z niechęcią wynikającą z traumy historycznej, z niechęcią do Niemców i Rosjan, z poczuciem wyższości wobec Ukraińców. Jak granice mogą o tym wszystkim decydować? One zawsze były zmienne, płynne, ale w ludziach jest ta sama krew. Nam zależało na pozytywnym podejściu do lokalnej tożsamości, na tym, żeby naszą kulturą zainteresować właśnie tych, którzy na co dzień nie mają z nią kontaktu.

MP: To oczywiście funkcjonuje również w o wiele szerszej perspektywie. Z Sebastianem byliśmy niedawno w Pakistanie. W Polsce mówi się, że muzułmanie są złem wcielonym, a tam tak zupełnie nie jest. W Pakistanie pomyślałem, że bardziej boję się czasem tego, co robią zwykli katolicy, niż tego, co robią zwykli muzułmanie.

SJ: Niektórzy katolicy w Polsce terroryzują mniejszości tak, jak przed wojną nacjonaliści terroryzowali Żydów. Koncept naszego poprzedniego projektu, „Repetitions”, związanego z kompozycjami Krzysztofa Komedy, był taki, że historia zatacza koło. Jeżeli my się nie obudzimy, to popełnimy dokładnie te same błędy co nasi przodkowie. Żydów już w Polsce prawie nie ma, więc nacjonaliści szukają innych obcych, nieprzystających do ich wizji katolickiej, „wielkiej Polski”. A „Slavic Spirits” to nasza wizja Polski, kraju tolerancyjnego, inkluzywnego, nierusofobicznego i niegermanofobicznego. Jako jednostki już trochę przepracowaliśmy wydarzenia z przeszłości, nie wiem tylko, co musielibyśmy teraz zrobić, żeby pomóc wyjść z traumy zmanipulowanej przez ultrakonserwatywną partię większej części społeczeństwa i przestać zataczać koło, które znowu pcha nas w przepaść.

Czytaj także: Germanie kontra Słowianie

Wasz przekaz jest jasny, a płycie towarzyszy napisany przez Sebastiana esej o tropach kulturowych, które organizują rozumienie świata w tej części Europy. Nawiązywałeś w nim do tego, co w „Niesamowitej słowiańszczyźnie” udowadniała Maria Janion? Że jednak wiele rzeczy z naszej kultury pozostanie dla nas niedostępnych?
SJ: Nie tylko Maria Janion o tym pisała, zajmował się tym także np. Aleksander Brückner. Nie da się dojść do jądra naszej kultury, bo niewiele pewnych informacji sprzed chrystianizacji się zachowało. Dzięki temu powstała bardzo duża przestrzeń na to, co podpowiada wyobraźnia. Dlatego nie moglibyśmy obrazić się na kogoś, kto powiedziałby, że „Slavic Spirits” jest zupełnie niesłowiańskie. To pytanie bez odpowiedzi: jaka powinna być ta płyta, żeby była słowiańska?

Latem wiele osób mogło się nad tym zastanawiać, słuchając was na żywo. Intensywną trasę koncertową zakończyliście na Helu, na Salt Wave Festiwalu. Zrobiliście potem przerwę?
MP: Właściwie nie. Pracy jest bardzo dużo. Daty koncertów wypadły tak, że mogliśmy wziąć tylko tydzień wolnego. Odhaczyliśmy w ten sposób sezon.

Pewnie w Arkonie, bo tam na terenie Niemiec była kiedyś ważna słowiańska świątynia...
MP: Właśnie tam, na Rugię wybrałem się z dziewczyną. Chcieliśmy zbadać Arkonę i to, co zostało z pradawnych czasów. Chciałem pojechać do Niemiec również dlatego, że gdy dorastałem, dostęp do tej części wybrzeża nie był łatwy. Przed wprowadzeniem strefy Schengen do Niemiec ze Świnoujścia można było wjechać tylko na rowerach. Wtedy przypadało też moje pierwsze granie za zachodnią granicą, graliśmy na ulicy i cały sprzęt ciągnęliśmy przez przejście graniczne na wózkach. Nie można było przejechać autem. Teraz tej sztucznej bariery nie ma, choć ja i wiele osób w moim wieku nadal mamy wszczepioną przez rodziców myśl, że świat jest niedostępny. Bo dla nich, wychowanych w PRL, wyjazd gdzieś poza Polskę nadal w jakimś stopniu wydaje się nieosiągalny. To myśl, z którą nadal trochę muszę się zmagać.

Okładka albumu „Slavic Spirits” grupy EABSmateriały prasoweOkładka albumu „Slavic Spirits” grupy EABS

Czy kontakt z kulturą słowiańską opiera się na kontakcie z przyrodą?
MP: Tak, to możliwe przede wszystkim przez kontakt z naturą. Mieszkamy we Wrocławiu i blisko mamy górę Ślężę. Jest pozostałością po naszej kulturze, choć już trochę zatartą, bo na samym szczycie stoi teraz kościół. Jeszcze przed powstaniem materiału na płytę weszliśmy tam razem. Dla niektórych to może nie mieć znaczenia, ale dla mnie to było doświadczenie mistyczne. Taki kontakt ze źródłem. Potem, gdy tworzyliśmy kompozycje, mentalnie musieliśmy przenieść się do natury, właśnie w takie miejsca.

SJ: Ale dotykało nas również to, co wtedy działo się naokoło. W Polsce zaczynała się wycinka w Puszczy Białowieskiej, a przez prywatne posesje przetaczały się efekty lex Szyszko. Nie wiem, Marek, jak ty miałeś w Świnoujściu, ale ja w Poznaniu wychowywałem się na Dębcu, na osiedlu z wielkiej płyty, w lesie z betonu. I jest mi ciężko obserwować, jak w Polsce miasta i miasteczka się betonują, jak znika przestrzeń zielona.

MP: W Świnoujściu wycięli właśnie duże tereny leśne wzdłuż wybrzeża. Dla mnie to też trudne, bo jestem mentalnie bardzo przywiązany do wybrzeża.

SJ: Właśnie tracimy tę dziką przestrzeń. Płonie Syberia, nikt się tym nie przejmuje. Płonie Amazonia, nikt się nie przejmuje. Dążenie do zbijania kapitału przesłania to, co jest blisko człowieka, to, co było kiedyś jego schronieniem. U Słowian lasy były święte, były siedliskiem dusz przodków. Dzisiaj dla Polaka las już niewiele znaczy, wywozi tam śmieci. Przecież można się w lesie natknąć na butelki, które leżą tam od lat 90.

Choć badania pokazują, że świadomość ekologiczna Polaków jest wysoka, to jest w nich również bezsilność. Nie czują, że ich własne działanie może zatrzymać wycinkę albo pożar wielkiej puszczy.
MP: Można przecież o tym rozmawiać. Uważam, że wszystko zaczyna się od jednostki. Jeśli każdy w Polsce podniesie przysłowiowego peta z ziemi i wrzuci go do kubła, to będzie tylko lepiej.

Skoro przyroda jest dla was istotna, to czy sami rejestrowaliście na płytę nagrania terenowe?
SJ: Zdobyliśmy je. Żaby z intro do „Ślęży” pochodzą od Piotrka Sibińskiego z Bitaminy, który, można powiedzieć, w nagrywaniu żab się specjalizuje. A odgłosy ptaków z Wielkopolskiego Parku Narodowego rejestrował Paweł Stachowiak, basista EABS. Chcieliśmy też nagrywać strumyki płynące na Ślęży, ale nie były na tyle potężne, żeby było je dobrze słychać.

EABSmat. pr.EABS

Prof. Jerzy Bartmiński, lingwista i etnolog z UMCS w Lublinie, opowiedział mi kiedyś, że nagrywał parę lat temu kolędy na Suwalszczyźnie. I gdy wsłuchał się w tekst jednej z nich, zorientował się, że wyobrażenie Boga wcale nie było chrześcijańskie, tylko staroperskie. Łączyło się z dobrobytem, mnożeniem życia w przyrodzie. A wierzenia staroperskie mogły być spójne z wierzeniami dawnych Słowian. Czy wy też mieliście takie swoje odkrycia?
SJ: Być może profesorowi chodziło o dwuwiarę, czyli o to, że to, w co wierzył lud od zarania dziejów, zaczęło zlewać się z tym, co przyszło później. Stara wiara nie wykorzeniła się z dnia na dzień, to było niemożliwe. Dlatego z czasem zaczęła się przenikać z nową. Aby nowa mogła silniej się zakorzenić, inkorporowała stare rytuały w kontekście nowego Boga. W Polsce właśnie taki aspekt jest bardzo widoczny w badaniach.

MP: Przygotowując ten album, słuchaliśmy mnóstwa płyt folkowych, ale celowo tylko nagrań terenowych, a nie wymyślności typu kasting na zespół Śląsk. Ta muzyka nie była brana ze źródła, tylko z ideologii promowania cepelii. Jak ona powstawała, jak łączyła się z komunistycznym ciśnieniem na tworzenie zespołu ludowego, który ma wysławiać partię, dobrze pokazał film „Zimna wojna” Pawła Pawlikowskiego.

SJ: Przebadaliśmy też, z czego zrodził się polski jazz, jak wyglądał po 1956 r., jak komponował Trzaskowski, Komeda, skąd do nich przychodziły inspiracje. I oni rzeczywiście brali tematy z pieśni ludowych, które pewnie zasłyszeli, kiedy latali w dzieciństwie po szkole, po miejskich podwórkach czy po wsiach w wakacje. Nam chodziło o to, żeby zostawić ten śpiewnik Kolbergowski, żeby już tego nie dotykać. Bo inni zrobili to już doskonale i świetnie tę tradycję kontynuują. Przykładem zdobywający coraz większe uznanie zespół Polmuz, ale nie tylko. Świetny pomysł miał też Raphael Rogiński z Genowefą Lenarcik, autorzy Żywizny. Kapitalna jest Kapela Maliszów. Nie do dogonienia jest twórczość Adama Struga. Dlatego założenie „Slavic Spirits” było inne. Chcieliśmy wydostać muzykę z własnego DNA. Rozmawialiśmy o tym, o czym miałyby być utwory, i do kompozytora należało wymyślenie, jak to ma brzmieć.

Słowiańską melancholię, o której Sebastian pisze w eseju, a która jest w waszej muzyce, też mamy w DNA?
SJ: Melancholia jest przechodzeniem żałoby, a nostalgia jest tęsknotą za czymś nienazwanym, za czymś, za czym niby tęsknisz, ale nie możesz znaleźć źródła tej tęsknoty. Wiąże się to np. z sytuacją, gdy ktoś opuszcza kraj, jest na obczyźnie, ale tęskni do tego, co było w kraju w przeszłości. To trochę nieuchwytne, trochę duchologiczne, właściwie niemożliwe do dotknięcia. Nie można znowu znaleźć się w takim stanie, w jakim się było kiedyś. Złe w Polsce staje się mityczne, martyrologiczne myślenie o tym, co było, a nie jest.

MP: Choć słowiańska melancholia wynika również z wielu aspektów naszej historii. Z niektórych jej źródeł nawet nie zdajemy sobie sprawy, nie wiemy, co nas dołuje. Nie wiemy, że to ma wpływ na całą sztukę, muzykę. Rozmawiałem kiedyś o tym z Michałem Urbaniakiem i on tak prosto to określił: w muzyce są tonacje durowe i molowe. Durowe są wesołe, a molowe są smutne. Ta słowiańska melancholia wychodzi, kiedy ktoś gra w tonacji durowej, czyli tej weselszej, ale to, co gra, jest smutne.

ROZMAWIAŁA URSZULA SCHWARZENBERG-CZERNY

***

EABS, czyli Electro Acoustic Beat Sessions, to siedmioosobowa grupa z Wrocławia. Ich pierwsza płyta „Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda)” nawiązywała do rzadziej granych utworów filmowych kompozytora. Druga, „Slavic Spirits”, która ukazała się na początku lata, jest próbą dotarcia do źródła naszej kultury poprzez jazz. Płycie towarzyszy obszerny esej menedżera i współtwórcy zespołu Sebastiana Jóźwiaka. To tekst o słowiańskim duchu i o tym, że ma on znaczenie również poza granicami kraju. Pianista i lider EABS Marek Pędziwiatr był nominowany do Paszportu POLITYKI.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Rozmowa z filozofem, teologiem i byłym nauczycielem religii Cezarym Gawrysiem o tym, że jakość szkolnej katechezy właściwie nigdy nie obchodziła biskupów.

Jakub Halcewicz
03.09.2024
Reklama