MACIEJ KRAWIEC: – Muzycy jazzowi nieraz organizują okolicznościowe tournée w związku ze swoimi okrągłymi urodzinami, ale pan tego nie robi. Nie miał pan ochoty trochę poświętować z tej okazji?
ZBIGNIEW NAMYSŁOWSKI: – Prawdę mówiąc, nie przepadam za takimi jubileuszami. Jeżeli jakiś festiwal czy instytucja ma pomysł, by taką okazję uczcić, to oczywiście nie mówię nie. Wolę jednak skupić się na regularnym koncertowaniu z moim repertuarem, a nie szukać pretekstów innych niż muzyczne.
Zanim o muzyce, porozmawiajmy najpierw o tym, co wydarzyło się dokładnie 80 lat temu. Urodził się pan 9 września 1939 r. w Warszawie – to, delikatnie mówiąc, mało sprzyjające okoliczności przyjścia na świat…
W metrykę rzeczywiście wpisaną mam Warszawę jako miejsce urodzenia, tę informację można też przeczytać w różnych miejscach. Ale tak naprawdę przyszedłem na świat w okolicach Mińska Mazowieckiego, w pociągu, którym moi rodzice uciekali z Warszawy do Wilna, gdzie mieszkała rodzina mamy. Tam też spędziłem pierwsze lata mojego dzieciństwa.
Pana rodzice zginęli w czasie wojny – matka w obozie w Stutthofie, ojciec w wileńskim więzieniu. Pamięta pan ich?
Niestety nie, byłem zbyt mały i dlatego też nie mam złych wspomnień z Wilna. Działań zbrojnych w tym mieście praktycznie nie było, czasami tylko ktoś mówił, że gdzieś tam spadła bomba. Spędzałem czas z babcią, która o mnie dbała. Później byliśmy repatriowani i wylądowaliśmy w Warszawie, a po roku mój stryj postanowił nas ściągnąć do Krakowa.
Jak się żyło w Warszawie i Krakowie tuż po wojnie?
Z pobytu w Warszawie pamiętam wyburzane budynki przy ulicy Marszałkowskiej, masy gruzu, pełno kurzu, mężczyzn ciągnących jakieś liny.