Kultura

„Matrix” powróci. Jest jeszcze wiele rzeczy, o których powinien opowiedzieć

Zapowiedź czwartej odsłony „Matrixa” to wspaniały prezent na 20-lecie premiery filmu. Zapowiedź czwartej odsłony „Matrixa” to wspaniały prezent na 20-lecie premiery filmu. Sourabh Rath / Flickr CC by 2.0
Zapowiedź czwartej odsłony „Matrixa” to wspaniały prezent na 20-lecie premiery filmu, ale pojawiają się sceptyczne głosy. Czyż kultowa trylogia nie była dziełem zamkniętym fabularnie?

Dwie dekady temu pochodzące z Chicago siostry Wachowskie pokazały światu dzieło godne gasnącego XX w. Przecudna mikstura wszystkich rzeczy ukochanych przez fanów fantastyki, komiksów i anime. Keanu Reeves (człowiek, który w 2019 r. stał się memem), wtedy świeżo zapamiętany z niezbyt udanej, ale wyrazistej adaptacji cyberpunkowego opowiadania „Johny Mnemonic” Williama Gibsona; akcja jak z japońskiej animacji, atmosfera paranoi jak u Philipa K. Dicka... Millennium kończyło się w oparach strachu przed szalonymi maszynami (tzw. pluskwa millenijna), fascynacji rodzącym się internetem i wielkim, jeszcze nierozpoznanym niepokojem.

Czy można było wyrazić je lepiej niż historią zwykłego korposzczurka, który odkrywa spisek – świat jest tylko wirtualnym snem, generowanym przez zniewalające ludzkość maszyny? Grany przez Reevesa przebudzony Neo był mesjaszem na nowe, nazbyt ciekawe czasy.

Czytaj także: Wredna morda trolla, czyli do kogo należą internetowe memy

„Matrix”, czyli jedna wielka kultowa scena

„Matrix” to kopalnia kultowych obrazów i memów. Od początkowej sceny, gdy odziana w czarny obcisły kombinezon hakerka Trinity (Carrie-Anne Moss) walczy z policją, zawisając w powietrzu, a kamera tańczy dookoła niej; przez scenę ucieczki i przebudzenia Neo, kolejne sceny walk, skoki z wieżowców, telefon Nokii (kto wówczas nie chciał takiego „banana”?); „broń, dużo broni”, strzelaninę w holu (w której filary rozbryzgują się jak w „Ghost in the Shell”) i na dachu wieżowca (ze słynnym uchylaniem się przed pociskami) – w zasadzie to jedna nieskończona kultowa scena. I te nośne metafory, jak sam Matrix, „nie ma łyżki” czy wybór między czerwoną i niebieską pigułką, wciąż obecne w dyskusjach i felietonach, cytowane w innych tekstach kultury.

Pierwszy „Matrix” był historią narodzin superbohatera. Na koniec filmu Neo, wybraniec z przepowiedni, wydaje się wszechmocny, można by się spodziewać, że zaraz wszystkich obudzi z cyfrowego koszmaru. Nie dałoby się z tego zrobić filmu. Druga część weszła na ekrany kin w maju 2003 r. i nie spotkała się z tak pozytywnym przyjęciem co pierwsza. Nic dziwnego – brakowało już świeżości (niektóre sceny wyglądały, jakby chciały być zbyt fajne i bombastyczne), a fabuła okazała się zbyt skomplikowana (wielu widzów do dziś nie wie, o co właściwie tam chodzi, po co i kto za kim goni). Z podobnym odbiorem spotkała się część trzecia, z epicką akcją przypominającą „Władcę pierścieni” i, paradoksalnie, bardzo intymnym zakończeniem.

Oprócz tego wyszła antologia japońskich filmów animowanych, które uzupełniały matrixową mitologię, a także w ciekawy sposób bawiły się pomysłem wirtualnego świata. Do tego doszły trzy gry wideo (jedna z nich oferowała alternatywne zakończenie cyklu, w którym jako pikselowe postacie wystąpiły same Wachowskie), w tym „Matrix On-Line” – współdzielona, wirtualna kraina (wymarła po zamknięciu serwerów).

Czytaj także: Rzeczywistość twórców Matriksa

Po co nam czwarta część dzieła sióstr Wachowskich

Historia Neo i Trinity pokazana w trylogii dobiegła końca, wspomniana gra bawiła się pomysłem „powtórnego przyjścia Neo” (miał odrodzić się jako dziewczyna, co być może stanowiło pewną analogię z losami transseksualnych sióstr Wachowskich). Nic dziwnego, że wielu fanów pyta nie tylko o to, co będzie dalej, ale i po co nam „Matrix 4”? Jak już wiadomo z oficjalnych zapowiedzi, powróci zarówno Keanu Reeves, jak i Carrie-Anne Moss. Reżyserką filmu zostanie jedna z sióstr, Lana Wachowski.

Po co? Z pewnością chodzi, jak to w komercyjnym kinie, o pieniądze – siostry Wachowskie mają na koncie wiele znakomitych filmów, które jednak rozminęły się z gustem zwykłych widzów (turbokolorowy „Speed Racer” wyprzedzał swoje czasy, kunsztownie wykreowana space opera „Jupiter: Intronizacja” przemknęła pod radarem w czasie popularności głupawych herosów Marvela). Ale to mało ciekawa odpowiedź.

Czytaj także: Gry wideo to najdoskonalsza forma opowieści?

Niewyczerpany potencjał „Matrixa”

Wydaje mi się, że „Matrix” ma wciąż niewyczerpany potencjał, żeby opowiadać zwykłym widzom o związkach człowieka i techniki. Wtedy komputery były czymś nowym i przerażającym, dziś się już z nimi zżyliśmy, nosimy je ze sobą w kieszeni – ale jakiś złowrogi Matrix wciąż ma nas w swoich szponach. Boty ustawiające wybory, firmy handlujące naszymi danymi, cyberterroryzm – żyjemy w cyfrowym świecie, który domaga się nowych baśni, które go pozwolą zrozumieć i oswoić. I pokonać.

W oryginalnym „Matrixie”, filmie o tym, że w internecie możemy być lepsi i fajniejsi (albo takich udawać), zabrakło też wątku tożsamościowego. Został z niego artefakt pod postacią bohaterki nazwanej Switch (która podobno miała być transseksualna) – jakby Hollywood nie było wtedy jeszcze na niego gotowe. Liczę, że nowa odsłona to naprawi. Jak również na to, że nowy film będzie dla cyklu tym, czym „Na drodze gniewu” było dla serii filmów o „Mad Maxie” – doskonałym technicznie i dojrzałym politycznie atrakcyjnym dziełem popkultury.

Czytaj także: Jak się rodziła nasza popkultura

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną