Dziś 50. rocznica śmierci Witolda Gombrowicza. Można ją obchodzić 24 i 25 lipca, bo różne źródła różnie podają, a to dlatego, że jak pisze w biografii Klementyna Suchanow, Gombrowicz zmarł przed północą, ale śmierć stwierdzono po północy. Są i tacy, którzy twierdzą, że tak naprawdę nigdy nie umarł. Skoro tak, to możemy z nim porozmawiać – choćby o tym, jak widzi naszą rzeczywistość.
***
Ciągle słychać, jacy to my, Polacy, jesteśmy wielcy, potężni i że najbardziej na świecie cierpieliśmy.
Kiedyś zdarzyło mi się uczestniczyć w jednym z tych zebrań poświęconych wzajemnemu polskiemu krzepieniu się i dodawaniu ducha... gdzie odśpiewawszy „Rotę” i odtańczywszy krakowiaka, przystąpiono do wysłuchiwania mówcy, który wysławiał naród, albowiem „wydaliśmy Szopena”, albowiem „mamy Curie-Skłodowską” i Wawel, oraz Słowackiego i Mickiewicza, i poza tym byliśmy przedmurzem chrześcijaństwa. Ale ja odczuwałem ten obrządek jak z piekła rodem, ta msza narodowa stawała się czymś szatańsko szyderczym i złośliwie groteskowym. Gdyż oni, wywyższając Mickiewicza, poniżali siebie – i takim wychwalaniem Szopena wykazywali to właśnie, że nie dorośli do Szopena, a lubując się własną kulturą, obnażali swój prymitywizm. Geniusze! Do cholery z tymi geniuszami!
Dążyłem do tego, żeby Polak mógł z dumą powiedzieć: należę do narodu podrzędnego. Z dumą. Albowiem, jak łacno zauważycie, takie powiedzenie tyleż poniża, co wywyższa.
Zaraz ktoś powie, że nie jest pan patriotą.
Czy ja, broniąc Polaków przed Polską, jestem czy nie jestem patriotą? Gdyż przecie Polska składa się z Polaków. Im silniejszy, im zdolniejszy do życia i rozwoju będzie Polak, tym żywotniejsza, silniejsza stanie się Polska. Mnie nie idzie o to, aby zniszczyć nasze poczucie wspólności z narodem, tylko o to, aby Polak przestał na kolana padać przed Polską – aby potraktował ją „z góry”, twórczo, jako coś, co przez niego musi być stwarzane. Jako dzieło swoje, nie jako Boga swojego.
Polski katolicyzm tak nas ukształtował, że na kolana padamy?
Katolicyzm taki, jaki urobił się historycznie w Polsce, rozumiem jako przerzucenie na kogoś innego ciężarów nad siły. Jest to zupełnie jak stosunek dzieci do ojca. Dziecko jest pod opieką ojca. Ma go słuchać, szanować i kochać. Wypełniać jego przykazania. Więc dziecko może pozostać dzieckiem, ponieważ wszystka „ostateczność” przekazana jest Bogu Ojcu i jego ziemskiej ambasadzie, Kościołowi. Polak uzyskał w ten sposób świat zielony – zielony, gdyż niedojrzały, ale zielony także dlatego, że w nim łąki, drzewa są kwitnące, nie zaś czarne i metafizyczne.
Mnie, który jestem okropnie polski i okropnie przeciw Polsce zbuntowany, zawsze drażnił polski światek dziecinny, wtórny, uładzony i pobożny. Polską nieruchomość w historii temu przypisywałem. Polską impotencję w kulturze – gdyż nas Bóg prowadził za rączkę. To grzeczne polskie dzieciństwo przeciwstawiałem dorosłej samodzielności innych kultur. Ten naród bez filozofii, bez świadomej historii, intelektualnie miękki, duchowo nieśmiały, naród, który zdobył się tylko na sztukę poczciwą i „zacną”, rozlazły naród lirycznych wierszopisów, folkloru, pianistów... Mojej działalności literackiej przyświeca idea, żeby wydobyć człowieka polskiego ze wszystkich rzeczywistości wtórnych.
Jak to zrobić?
Dojrzewamy pomimo wszystko, gdzieś na samym spodzie. Jeżeli katolicyzm wyrządził, w moim pojęciu, wielkie szkody polskiemu rozwojowi, to ponieważ spłycił się w nas do wymiaru zbyt łatwej i zbyt pogodnej filozofii, będącej na usługach życia i jego bezpośrednich potrzeb. Z katolicyzmem głębokim, tragicznym nietrudno porozumieć się dzisiaj literaturze, albowiem zawiera on tę treść emocjonalną, która i w nas rośnie, gdy spoglądamy na rozwydrzenie świata.
Odwrót! Odwrót! Odwrót! Z chwilą gdy pojmiemy, żeśmy daleko zabrnęli, gdy zechcemy wycofać się z siebie, genialny Chrystus poda nam rękę: ta dusza jak żadna inna poznała sekret odwrotu. Nauka, która rozwaliła państwo rzymskie, jest sprzymierzeńcem naszym w walce o zburzenie wszystkich zbyt wyniosłych gmachów, jakie dzisiaj budujemy, o dotarcie do nagości i prostoty, do zwykłej, elementarnej cnoty.
Czytaj także: Co kryją w sobie prywatne zapiski polskich pisarzy
A wie pan, że podczas Marszu Równości w Białymstoku pewna kobieta powiedziała właśnie, że Jezus nie szedłby z tymi, którzy rzucają kamieniami w ludzi różnych od siebie? Możliwy jest odwrót? Powrót do elementarnych cnót?
Już pisałem w innym miejscu o tym naszym alter ego, które na gwałt domaga się głosu. Historia zmusiła nas do hodowania w sobie pewnych tylko cech naszej natury i jesteśmy nadmiernie tym, czym jesteśmy – jesteśmy przestylizowani. A to tym bardziej iż, wyczuwając w sobie obecność tamtych innych możliwości, pragniemy je gwałtem unicestwić.
Jak na przykład przedstawia się sprawa naszej męskości? Polakowi (w przeciwieństwie do rasy łacińskiej) nie wystarcza, iż do pewnego stopnia jest mężczyzną, chce on być mężczyzną bardziej, niż jest, rzec można: narzuca sobie mężczyznę, jest tępicielem własnej kobiecości. I jeśli się zważy, że historia zmuszała nas zawsze do życia wojskowego i wojowniczego, ów gwałt psychiczny staje się zrozumiały. Tak to lęk przed kobiecością sprawia, iż decyzje nasze stają się sztywne i zwracają się przeciw nam, zaznacza się niezręczność osób, które obawiają się, iż nie będą na wysokości swego postulatu, zanadto „chcemy być” tacy, a nie inni, wskutek czego za mało „jesteśmy”.
Jeśli przyjrzymy się innym naszym cechom narodowym (jak miłość ojczyzny, wiara, zacność, honor...), to w nich wszystkich dostrzeżemy ów przerost wynikający stąd, że typ Polaka, jaki sobie urobiliśmy, musi tłumić i niszczyć typ, jakim moglibyśmy być, istniejący w nas jako antynomia.
Tak to chyba działa z podsycaniem strachu przed tym szatańskim LGBT, czyli innością.
Mniemam, że dziś właśnie nadszedł moment, aby uruchomić tę drugą naszą osobowość – dzisiaj, nie tylko dlatego, że musimy koniecznie stać się luźniejsi, giętsi wobec świata, także dlatego, że ta operacja wymaga niezmiernej swobody duchowej, która stała się dla nas, poza granicami kraju, możliwa, ale przede wszystkim dlatego, że to jedyny zabieg zdolny naprawdę natchnąć nas nową żywotnością, otworzyć przed nami nowe tereny.
Odkryjemy tego drugiego Polaka, gdy zwrócimy się przeciwko sobie. A zatem przekora powinna stać się dominantą naszego rozwoju. Będziemy musieli na długie lata oddać się przekorze, szukając w sobie tego właśnie, czego nie chcemy, przed czym się wzdragamy.
Literatura też powinna stać się przekorna?
Literaturę powinniśmy mieć akurat przeciwną tej, która dotąd się nam pisała, musimy szukać nowej drogi w opozycji do Mickiewicza i wszystkich królów duchów. Literatura owa nie powinna utwierdzać Polaka w jego dotychczasowym pojęciu o sobie, lecz właśnie wyłamywać go z tej klatki, ukazywać, czym dotąd nie ośmielił się być. Historia? Trzeba, abyśmy się stali burzycielami własnej historii, opierając się tylko na naszej teraźniejszości – gdyż właśnie historia stanowi nasze dziedziczne obciążenie, narzuca nam sztuczne wyobrażenie o sobie, zmusza, abyśmy upodabniali się do historycznej dedukcji, zamiast żyć własną rzeczywistością.
Ale najdotkliwsze będzie: zaatakować w sobie polski styl, polską piękność, stworzyć nową mitologię i nowy obyczaj z drugiej naszej półkuli, z tamtego bieguna – rozszerzyć i wzbogacić naszą piękność w ten sposób, aby Polak mógł podobać się sobie w dwóch sprzecznych ze sobą postaciach – jako ten, kim jest w tej chwili, i jako ten, który burzy w sobie tego, kim jest.
Czytaj także: Po co Gombrowiczowi ten „Kronos”
Historia narzuca nam sztuczne wyobrażenie o sobie, a w dodatku mamy poczucie zalewu głupoty.
Kryzys intelektualny, jaki przeżywamy, nie tyle może należy przypisać zwątpieniu w siłę rozumu, ile temu, że jego zasięg jest tak nieznaczny. Z przerażeniem ujrzeliśmy, że otacza nas milionowy bezmiar umysłów ciemnych, które porywają nam prawdy nasze, aby je paczyć, pomniejszać, przerabiać na narzędzie swoich namiętności; i odkryliśmy, że ilość ludzi jest bardziej decydująca niż jakość prawd.
Był pan, co tu kryć, kiepskim uczniem i ledwo przemykał z klasy do klasy. Ale pana biografka Klementyna Suchanow uważa, że byłby pan dobrym ministrem edukacji, bo pisał pan o akceptacji kompleksów.
W dniu, w którym ujawni się cała prawda o tym nauczaniu szkolnym – dzień ten jest jeszcze bardzo odległy – ludzkość znajdzie się w obliczu wielkiej mistyfikacji i monstrualnego oszustwa. Wyjdzie na jaw wtedy, że nauczyciel ględzi, uczeń nie słucha; że nikt nic nie robi; że uczeń oszukuje, nauczyciel daje się oszukiwać; że gdyby ścisnąć 30 godzin intensywnej nauki, starczyłyby ze trzy kwartały obecnej szkoły.
I na koniec wróćmy do literatury. Ostrzegał pan przed szczerością.
Niczego nie lękam się bardziej jako pisarz. Naiwna prostolinijna szczerość w literaturze jest do niczego. I oto znów jedna z dynamicznych antynomii sztuki: im bardziej jest się sztucznym, tym bardziej można być szczerym, sztuczność pozwala artyście na zbliżenie się do prawd wstydliwych.
Bardzo lubię pana wykład o szczęściu wygłoszony Ricie na 30. urodziny. Brzmiał on tak: „Szukanie szczęścia i duchowego komfortu to życiowa tandeta. Trzeba umieć bawić się drobiazgami i wkładać możliwie najwięcej z siebie w to, co się robi. Masz 30 lat. Starzejąc się, człowiek staje się podmiotem, a przestaje być przedmiotem. Przez to świat staje się o wiele bardziej interesujący. Dopiero stając się podmiotem, kobieta zaczyna żyć naprawdę i może znieść starzenie się. Tylu ciekawych rzeczy się nie zauważa, jeśli myśli się tylko o tym, żeby się podobać. A samotność? Każdy jest samotny. Wszystkie zwierzęta są samotne. Widziałaś kiedyś, żeby psy spacerowały pod rękę?”.
Podobno są tacy, którzy widzieli.
***
Odpowiedzi pochodzą z książek: „Dziennik”, „Wspomnienia polskie. Wędrówki po Argentynie”, „Testament. Rozmowy z Dominique de Roux”, „Publicystyka, wywiady, teksty różne” oraz „Gombrowicz w Argentynie” (ostatnia autorstwa Rity Gombrowicz).
Czytaj także: Sekretne dzienniki Gombrowicza