Słowo „pisarz” nie oddaje w pełni jego indywidualnej, osobistej tożsamości. Lepiej byłoby powiedzieć „poeta”. Bez wątpienia czuł się poetą nie tylko dlatego, że pisywał wiersze przez całe życie, jako poeta debiutował, a ostatnim tekstem, jaki po sobie zostawił, był przejmujący, pożegnalny poemat „List do pozostałych”.
Stachura czuł się poetą, bo poezja określała jego postrzeganie świata i jego samego. W wydanej w 1975 r. książce „Wszystko jest poezja” zawiera się osobliwa koncepcja panpoetyzmu. Autor zakłada, że poezja nie tylko przenika wszystko, ale (zgodnie z tytułem) wszystko jest poezją i każdy jest poetą. Nie wydaje się, by było to proste powtórzenie naiwnej młodopolskiej idei, z której drwił w „Pałubie” Karol Irzykowski.
Czytaj także: Przewodnik po polskiej poezji współczesnej
Wszystko jest poezją, nie każdy jest poetą
Nie chodziło bowiem Stachurze o to, by z życia czynić sztukę i trwać w iluzji. Chodziło o głębokie przekonanie, że postawa poetycka, której charakterystyczną cechą jest, jak pisał Ezra Pound, „wiecznie doskonalona ciekawość świata”, to tkwiąca w każdym potencja. Tak jak w pomyśle papieża neoawangardy Josepha Beuysa, wedle którego każdy jest artystą, bo takim się rodzi, tyle że potem okrutny i pragmatyczny świat tę artystyczną potencję zeń wykorzenia.
Pisałem kiedyś w „Polityce”, że choć pierwszym założeniem eseju „Wszystko jest poezja” było to, iż „każdy jest poetą”, ulegało ono później korekcji. Najpierw subtelnie, w zdaniu „wszystko jest poezją, tam, gdzie jest poeta”, ale później, w zapiskach sporządzonych dwa lata przed śmiercią, w wyznaniu bliskim kapitulacji: „(nie)każdy jest poetą”. To już jest czas egzystencjalnego kryzysu i pogłębiającej się choroby, której efektem będzie samobójcza śmierć.
Czytaj także: Bardowie wczorajsi i dzisiejsi
Włóczęga bez celu i życiopisanie Stachury
Nie ulega wątpliwości, że nie wiersze i poematy, ale powieści – „Cała jaskrawość” i „Siekierezada albo Zima leśnych ludzi” – przyniosły Stachurze sławę największą. Pierwsza ukazała się w 1969 r., druga dwa lata później. Obie wyraźnie przekraczały przypisywaną przez recenzentów wcześniej wydanym opowiadaniom („Jeden dzień”, „Falując na wietrze”) formułę „małego realizmu”.
Mniejsza o trafność opinii w kwestii opowiadań, faktem pozostaje, że powieści są wyrazistym dopełnieniem motywu osobistej wolności, która może się wyrażać zarówno w nieustannym podróżowaniu, jak i w podejmowaniu sezonowej pracy fizycznej. Najważniejsze, by „żyć w natchnieniu”, doświadczając dzięki temu stanów bliskich buddyjskiemu oświeceniu albo – lepiej – zenistycznemu satori.
Przemieszczający się po Polsce z nieodłącznym chlebaczkiem Sted – jak nazywali go przyjaciele i znajomi – nie był hipisem, ale u progu lat 70., kiedy zachodnia kontrkultura coraz bardziej fascynowała młodych Polaków, stał się bohaterem ich wyobraźni. To, co dawniej krytykowali recenzenci wspomnianych opowiadań – naiwny „franciszkanizm”, upodobanie do włóczęgi bez celu – stało się w odbiorze czytelniczym dodatkową przewagą i Stachura zaczął funkcjonować trochę jak odpowiednik Jacka Kerouaca, autora „bitnikowskiej biblii”, czyli powieści „W drodze”. Cała zaś jego twórczość – proza, wiersze i piosenki – została jakby na zamówienie owej hipisującej publiczności nazwana przez Henryka Berezę „życiopisaniem”.
Czytaj także: To nie są czasy dla wrażliwców
Kiedy wróci moda na Stachurę?
Najgorętszych wyznawców znalazł wśród czytelników urodzonych w latach 50., czyli właśnie tych, którzy najżywiej fascynowali się kontrkulturą, oddawali się poszukiwaniom duchowym o orientalnej proweniencji (buddyzm, hinduizm), zaczytywali w pierwszych polskich przekładach poezji Allena Ginsberga. Po latach, już po śmierci Steda, część z nich angażowała się w organizację Stachuriad we wsi Grochowice, czyli imprez stanowiących połączenie zlotu fanów pisarza z festiwalem poezji śpiewanej, na którym nigdy nie może zabraknąć stachurowskiej „Ballady o Potęgowej” czy biesiadnej pieśni „Nie rozdziobią nas kruki” z pamiętną frazą: „Ruszaj się, Bruno, idziemy na piwo”.
Dziś Stachura bywa patronem różnych wydarzeń poezji śpiewanej i chyba samego gatunku piosenki literackiej. Śpiewają jego teksty zespół Stare Dobre Małżeństwo, Jacek Różański, Jan Kondrak, a w ostatnich latach Babu Król, czyli duet Jacek „Budyń” Szymkiewicz i Piotr „Bajzel” Piasecki. I porobiło się ze Stachurą trochę tak jak z poezją śpiewaną: cztery dekady po śmierci funkcjonuje jako twórca niszowy, trochę zapomniany, trochę ignorowany, zupełnie niedzisiejszy.
Szkoda, bo przecież jego „Cała jaskrawość”, „Siekierezada”, ezoteryczna, nieprzynależna do żadnego skodyfikowanego gatunku literackiego „Fabula rasa”, eseistyczna książka „Wszystko jest poezja” czy intrygujący zbiór opowiadań „Się” to dzieła najwyższej miary. Wypada tylko wierzyć, że jeszcze przyjdzie czas na jakąś nową modę na Stachurę, na powrót tego tak kiedyś popularnego artysty słowa.
Czytaj także: Literacki kanon na 100-lecie niepodległości