Kultura

Człowiek musical

Elton John: człowiek orkiestra

W postać Eltona Johna wcielił się Taron Egerton. W postać Eltona Johna wcielił się Taron Egerton. David Appleby/Paramount Pictures
Elton John nagrał rekordową serię wielkich przebojów i powoli kończy karierę, ale z migawek z jego życia starczyło jeszcze materiału na filmowy musical „Rocketman”, który wchodzi na polskie ekrany.
Elton John w 1977 r.David Dagley/REX/East News Elton John w 1977 r.

Najtrudniej opowiedzieć własną historię. Elton John przekonał się o tym, długo poszukując studia filmowego, które nakręciłoby „Rocketmana”. Większość z nich chciała nieco ograniczyć seks i narkotyki na ekranie – tak, żeby do kin rodzice mogli przyprowadzić swoje dorastające dzieci. „Przecież moje życie nie było materiałem na kino familijne” – denerwował się artysta. Wiele lat temu jednemu z dziennikarzy rzucił słynne: „Czasem, kiedy lecę nad zaśnieżonymi szczytami Alp, myślę sobie: to wygląda jak cała kokaina, którą w życiu wciągnąłem”. Trudno też o jednoznaczny morał historii, której bohater z jednej strony opowiada, że z narkotykowych, alkoholowych i seksualnych ekscesów czerpał przyjemność w każdej minucie, a zarazem po latach postanawia się uporać z większością nałogów.

Ekranowej historii Reginalda Dwighta, nieśmiałego chłopca z londyńskich przedmieść, mola książkowego i pianisty, który zamienił się w wielkiego Eltona Johna, na szczęście nie trzeba odbierać przez pryzmat prawdy i logiki, bo jest musicalem. Co idzie z duchem twórczości Anglika: to owszem, człowiek utalentowany, ale też pracowity i pilny słuchacz. Przerzucił stosy płyt z rhythm’n’bluesem, rock’n’rollem, folkiem i country po to, żeby się swobodnie, jak mało kto, przemieszczać pomiędzy tymi konwencjami. Wykorzystywał je tak samo, jak to robią biegli twórcy musicalowi.

Bezkonfliktowy tandem

Gdyby zapytać o to samego Eltona Johna, powiedziałby, że nie lubi nagrywać podobnych do siebie płyt. Przemilczałby pewnie to, jak genialnie potrafił się wczuwać w konwencję różnych artystów. Weźmy „Rocket Mana”, tytułową piosenkę filmu. Napisana trzy lata po „Space Oddity” Davida Bowiego, jest podobnie dwuznaczną opowieścią o samotności astronauty, z podobnymi kontekstami narkotykowymi, odniesieniami do żony i jeszcze tym samym producentem nagrania (Gus Dudgeon).

Polityka 23.2019 (3213) z dnia 04.06.2019; Kultura; s. 90
Oryginalny tytuł tekstu: "Człowiek musical"
Reklama