Tragikomedię „Parasite” Bonga Joon-Ho krytycy często wymieniali wśród największych odkryć festiwalu, ale chyba nikt, łącznie z samym południowokoreańskim reżyserem, nie liczył na wygraną. Quentin Tarantino, Ken Loach, Terrence Malick, Marco Bellocchio – zwycięzców upatrywano wśród bardziej utytułowanych mistrzów. Tymczasem jury pod przewodnictwem Meksykanina Alejandro Gonzáleza Ińárritu (w pracach uczestniczył także Paweł Pawlikowski) nagrodziło wszystko, co nowe, nieoczywiste, zniewalające emocjonalnie, nie wahając się dać szansę młodszemu pokoleniu.
49-letni Bong jest pierwszym w historii Koreańczykiem uhonorowanym Złotą Palmą i drugim z rzędu Azjatą, który po tę nagrodę sięgnął. W ubiegłym roku przyznano ją Japończykowi Hirokazu Koreedzie za „Złodziejaszków”. „Parasite” jest siódmą fabułą Bonga, artysty uznawanego w swojej ojczyźnie za lidera kina gatunkowego i obdarzonego specyficznym poczuciem humoru. Jego filmy funkcjonują zarazem jako satyry, są odbierane jako ważny głos w toczącej się debacie na temat wykluczenia, nierówności społecznych, kosztów bogacenia.
Bong ukończył socjologię i reżyserię. Największy sukces komercyjny odniósł horrorem science fiction „The Host: Potwór” z pogranicza baśni i przypowieści filozoficznej, o ratowaniu małej dziewczynki porwanej przez zmutowanego mieszkańca podwodnego świata (w Korei obejrzało go ponad 5 mln widzów). Swój wyjątkowy talent do łączenia refleksji politycznej, wnikliwej psychologii oraz ironii objawił w „Zagadce zbrodni”, nietypowym kryminale o niemrawo prowadzonym śledztwie w sprawie seryjnego mordercy młodych kobiet. Po nakręceniu dramatu „Matka” – o wdowie starającej się dowieść niewinności niepełnosprawnego syna oskarżonego o zabójstwo (najlepszy azjatycki film 2010 r.