Mijająca dekada upłynęła pod znakiem filmów i seriali, które eksplorowały temat męskiej przyjaźni; wreszcie pozwolono panom okazywać uczucia, więc najchętniej okazywali je w męskim gronie „bros”, czyli bracholi. Powstało nawet słowo „bromance”, złożenie „brachola” i „romansu” (oczywiście czysto platonicznego!), jak pokazał serial „Doktor House” czy „Jak poznałem waszą matkę”, kobiety przychodzą i odchodzą, a brachole są na zawsze.
Tymczasem znacznie – i to zwłaszcza dla mężczyzny – ciekawsze są historie o przyjaźni między kobietami. Obecne od zawsze – od nieśmiertelnej „Ani z Zielonego Wzgórza” po ekipy z „Seksu w wielkim mieście” czy „Dziewczyn”, ale jakoś traktowane mniej poważnie, czego symptomem było pominięcie tego wątku w większości recenzji „Kapitan Marvel”.
Ptasie radio zamiast konia, który mówi
„Tuca i Bertie” to serial animowany, który dzieje się w świecie zamieszkałym przez antropomorficzne zwierzęta i rośliny oraz (nielicznych) ludzi. Skojarzenie z inną netflixową kreskówką, „Bojack Horseman”, jest jak najbardziej na miejscu – serial stworzyła Lisa Hanawalt, producentka „Bojacka”. Ale to zupełnie różne dzieła. Centrum grawitacji narracji nie tkwi tym razem w ego użalającego się nad sobą eksgwiazdora, są dwie normalne dziewczyny – Tuca i Bertie (odpowiednio – tukan i wróbelek, albo coś w tym rodzaju, nie jestem ornitologiem) – co mnie bardzo ucieszyło. Serial pozbawiony jest tego wszystkiego, co denerwowało w „Bojacku”, który zmusza widza do przejmowania się losem celebryty (kiedy ostatnio celebryta przejmował się czyimś losem przy wyłączonej kamerze?).
Czytaj także: Animowane ćwiczenia z empatii dla celebrytów
Zamiast Hollywoo (sic!) jest więc wielkie miasto, a w nim współczesne 30-latki na życiowych zakrętach. Bertie właśnie zamieszkała z chłopakiem, a Tuca, jej dotychczasowa współlokatorka, musi rozpocząć samodzielne życie. O ile Bertie jest poukładana i zapięta pod szyję, ma etat w korpo i nudne hobby (cukiernictwo), o tyle Tuca jest szalona i nieodpowiedzialna. Ale z każdym odcinkiem poznajemy kolejne warstwy obu bohaterek i problemy, z którymi się muszą zmierzyć. Tuca to niepijąca alkoholiczna, Bertie jest pełna fobii i sprzecznych uczuć, których źródło okaże się tkwić w jej przeszłości. Autentyczności serialowi dodaje kompleksowa galeria postaci męskich, od poczciwego Stevena, chłopaka Bertie, który jest cierpliwy, ale i sam cierpi, po typowych biurowych cwaniaków i seksistów. Przyjaźń między Tucą i Bertie nie jest idealizowana, wręcz przeciwnie, jest trudna i napotyka przeszkody, ale właśnie wtedy widać, jak ważna i głęboka relacja łączy oba ptaki.
Te wszystkie poważne i gorzkie tematy podane są w supercukrowej pigule szalonej animacji – to nie jest typowa dla animowanej satyry „kreskówka udająca sitcom”, ale totalne wykorzystanie możliwości, jakie daje medium. Antropomorfizacji podlegają nie tylko bohaterowie, ale i części ciała (wściekła na niewłaściwe zachowanie kolegi z pracy pierś Bertie ożywa i wychodzi) czy wiadomości wysyłane przez internet. To nie serial, który można oglądać „jednym okiem” – straci się wtedy wiele zabawnych wizualnych gagów.
Czytaj także: Seriale animowane dla dorosłych. Hity i kity
Serialowy świat po facecie
Jeśli nie zdobyło się przyjaciółki w szkole czy na studiach, to może być trudno znaleźć sobie kogoś w dorosłym życiu. Fabryką produkującą przyjaźnie w serialach są te współdzielone mieszkania, ale co dzieje się potem, gdy bohaterki są starsze i od lat „na swoim”? Jen Harding (Christina Applegate) i Judy Hale (Linda Cardellini) z serialu „Już nie żyjesz” spotykają się na grupie wsparcia. Jen jest wdową wychowującą dwóch synów – jej mąż zginął zabity przez kierowcę, który zbiegł z miejsca wypadku. Judy straciła narzeczonego. Od początku jednak wiemy, że Judy skrywa sekret; wkrótce okazuje się, że niejeden. To czarna komedia z elementami kryminalnymi, Jen ma obsesję na punkcie śmierci męża i za wszelką cenę chce dowiedzieć się, kto za nią odpowiada.
Życie bohaterek „Seksu w wielkim mieście” toczyło się dookoła facetów; tu ciężarem jest ten nieobecny mężczyzna (widzowie nie poznają nawet jego twarzy). Nawet gdy wychodzą na jaw jego grzeszki (romans z młodą, niczego nieświadomą kelnerką poznaną w grze komputerowej), Jen nie potrafi uwolnić się od tego ducha. Tymczasem nieprzepracowana wciąż żałoba odciska się na jej całym życiu, nie radzi sobie ze zbuntowanym nastolatkiem, w pracy (jest agentką nieruchomości) traci nad sobą panowanie i odstrasza potencjalnych klientów. O ile przyjaźń Bertie i Tuci była wyboista, o tyle droga do „siostrzanego romansu” Jen i Judy jest pełna kraterów po spadającym na głowy niebie i lejów po bombie, o których nie da się pisać bez spoilerowania.
Czym się różni dobry „romans siostrzany” od „bromansu”? Ten drugi rymuje się z „kryzysem męskości” i często stacza w użalanie nad sobą (proszę sobie dopasować obrazek „dwóch facetów pije i rozmawia o kobietach”); kobiety muszą trzymać się razem, bo żyją w autentycznie nieprzyjaznym dla nich świecie. „Już nie żyjesz” można uznać za testament pokolenia „Seksu w wielkim mieście”; usunięcie facetów pozwala rozwinąć się relacjom między kobietami. Tuca i Bertie potrafią to od razu, może dlatego, że mimo wszelkich problemów znacznie lepiej się ze sobą komunikują.
Któraś mądra kobieta powiedziała, że jeśli facet chce wiedzieć, czego chcą kobiety, powinien po prostu zapytać. Jeśli nie potrafi tego zrobić, niech zacznie od małych kroków – i obejrzy dobry serial o przyjaźni między dwiema dorosłymi kobietami. „Przyjaźń to magia” tylko w świecie małych kucyków. W świecie dojrzałych ludzi (i ptaków) ta kwestia jest znacznie bardziej skomplikowana – i ciekawsza.
Czytaj także: Tak feminizuje się kino dla dzieci