8 marca odbył się w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu wernisaż wystawy „Do czysta” słynnej serbskiej artystki Mariny Abramović. Środowiska fundamentalistyczne orzekły, że wystawa jest promocją satanizmu, okultyzmu, magii i szamanizmu. Wernisaż uznano za akt „poddania Polski Szatanowi”, w związku z czym urządzono przed wejściem do budynku protestacyjną pikietę. Uczestniczyło w niej 60–70 osób pod przewodem księdza. Zgromadzeni odmawiali modlitwy egzorcystyczne oraz nagabywali gości wchodzących na wystawę, aby cofnęli się przed śmiertelnie grzesznym uczynkiem.
Naciski bigoterii dają efekty
Nie brakowało straszenia piekłem, które zapewne starsi z nas pamiętają z dzieciństwa. Demonstracji towarzyszył wielki banner z napisem „Krucjata różańcowa za ojczyznę” oraz mniejsze transparenty. Naciski bigoterii, niezdolnej do wejścia w elementarny kontakt z potępianym przez się wielkimi słowy przekazem, nie mówiąc o zrozumieniu go, są generalnie dość skuteczne – Ministerstwo Kultury dwukrotnie odmawiało dotowania wystawy Abramović, a dziś krytykuje Centrum Sztuki Współczesnej za posługiwanie się w jej kontekście logotypem MKiDN.
Pikietowanie wydarzeń artystycznych, w których w jakiś sposób komentuje się czy zaczepia chrześcijaństwo, a zwłaszcza Kościół katolicki, stało się już w Polsce tradycją. Dotyczy to zwłaszcza teatrów. Z punktu widzenia sztuki pikiety mogą być nawet cennym uzupełnieniem „sytuacji estetycznej”, spotkaniem dwóch całkowicie rozmijających się ze sobą mentalnie performansów. Dla artystów zaangażowanych w refleksję nad archaiczną duchowością są też po prostu ilustracją dodającą ich dziełom wiarygodności. Tak też chyba było w przypadku toruńskiej wystawy nobliwej artystki. Inna rzecz, że akurat toruńska retrospektywa Mariny Abramović nie odnosiła się w żaden sposób do symboliki chrześcijańskiej czy też innej symboliki religijnej, co czyniło pikietę tym bardziej absurdalną. Zresztą Abramović odniosła się do niej z ciepłym humorem.
Antyklerykał pośród artystów
Konfrontacja z archeokatolicyzmem wpisana jest w naturalny sposób w działalność polskiego artysty młodego pokolenia Daniela Rycharskiego, laureata Paszportu POLITYKI 2017. Rycharski uprawia „wiejski street-art”, ingerując swoimi dziełami w przestrzeń głęboko prowincjonalną, gdzie oprócz dewocjonaliów i kiczu zwykle sztuki się nie widuje. Nie stroni przy tym od cytowania symboliki religijnej, na czele z krzyżem. Można powiedzieć, że Daniel Rycharski jest prawdziwym antyklerykałem pośród polskich artystów – surowym dla księżej homofobii, dla ciemnoty i fanatyzmu.
Jego wystawą „Strachy” w Muzeum Sztuki Współczesnej w Warszawie zaniepokoił się ostatnio sam minister kultury. Opresja podchodzi pod bramy przybytków muz, niemniej, jak dotąd, właściwie ich nie przekracza. Można powiedzieć, że wolność uprawiania sztuki jeszcze w Polsce istnieje. Na razie jeremiady świętoszków i politycznych ultrasów pomagają rozsławiać sztukę, ale nie wiadomo, co będzie w przyszłości. Incydenty takie jak w Toruniu powinny być bacznie obserwowane. Od modłów i zaczepek prowadzi tylko jeden krok do plucia, a potem kuksańców. A to się już zdarzało.
Największe ryzyko opresyjnych i agresywnych zachowań pojawia się wtedy, gdy artysta cytuje czy też w jakiś sposób wykorzystuje krzyż. Wśród katolików – i to nie tylko fundamentalistów – panuje przekonanie, że „krzyż jest nietykalny”, a Kościół katolicki oraz inne kościoły chrześcijańskie mają praktycznie monopol na posługiwanie się tym znakiem. „Nietykalność” polega na tym, że krzyż może występować w przekazie publicznym wyłącznie w kontekście religijnym (rzecz jasna afirmatywnym), a jakiekolwiek posługiwanie się tym symbolem w kontekstach czysto świeckich bądź krytycznych (polemicznych) względem religii jako takiej bądź też względem jakiegoś rodzaju czy przejawu religijności jest niedopuszczalne moralnie, a nawet bezprawne.
Krzyż – jeden z symboli kultury
Otóż roszczenia tego rodzaju są niczym nieuzasadnioną uzurpacją. Krzyż jest jednym z wielu symboli kultury, znacznie starszym od chrześcijaństwa i w żaden sposób niezastrzeżonym. Można tego symbolu używać w sztuce i w przekazie politycznym w rozmaity sposób – np. w celu krytyki katolicyzmu – byleby krzyża nie profanować i nie bezcześcić, czego faktycznie zabrania prawo (art. 196 kk o ochronie uczuć religijnych). Co wolno, a czego nie wolno z krzyżem robić, to już określa sąd, jeśli dochodzi do sporu w tej kwestii. Z pewnością jednak nie każde nieafirmatywne cytowanie tego symbolu, nie każde przekształcanie go w celach krytycznych czy artystycznych jest tym samym, co wyszydzanie, poniżanie, czyli to, co dawniej zwano bluźnierstwem, a w języku świeckiego prawa, zachowującego archaizmy epoki teokratycznej, nazwane zostało obrazą uczuć religijnych.
Inaczej mówiąc, katolicyzm i jego symbole nie są poza i ponad wszelką krytyką. Można dowolnie krytykować biskupów i ich wierzenia, tak samo jak polityków i ich poglądy. Można ironizować, prezentować w sposób komiczny, stawiać mocne zarzuty w mocnych słowach itp. Można – to znaczy wolno w świetle prawa, i to prawa rozumianego wedle swej litery. Niestety, w praktyce jest inaczej, gdyż katoliccy (bądź tylko lękliwi i oportunistyczni) sędziowie nadużywają przepisu prawa karnego, mówiącego o obrazie uczuć religijnych, skazując za krytykę Kościoła, w której pojawiają się przedstawienia krzyża bądź osoby Jezusa w kontekstach satyrycznych. Przykładem niedawny skandaliczny wyrok na „Nie” Jerzego Urbana w związku z publikacją wizerunku zdziwionego Jezusa.
Niełatwo być w Polsce artystą, a już zwłaszcza artystą wadzącym się z Kościołem bądź poszukującym własnej drogi duchowej poza oficjalną religijnością, jak Abramović czy Rycharski. Trzeba ich za to szanować.