Tegoroczny Dzień Kobiet był szczególny – 8 marca premierę miał film „Kapitan Marvel”. Ledwo po 10 latach emisji kinowego serialu o przygodach obdarzonego nadzwyczajnymi mocami kolektywu herosów, znanych jako Avengers, pierwszy raz główną rolę gra kobieta. Pierwszy zwiastun podkreślił ten fakt grą słów – angielskie słowo hero (bohater) zawiera w sobie słowo her (ona).
Dlaczego tak długo trzeba było czekać, to przecież 21. film z tzw. kinowego uniwersum Marvela? Nadzorujący serię producent Kevin Feige twierdzi, że powodów było wiele, ale największym był przesąd, że widzów nie interesują filmy z kobietami w roli głównej. Faktycznie, obrazy takie jak „Catwoman” czy „Elektra” nie cieszyły się popularnością ani uznaniem krytyki – według Feidge’a wina leżała po prostu w tym, że nie były to dobre filmy.
Szop z karabinem
Te obawy podzielane były nie tylko przez studio Marvela (należące od paru lat do Disneya), ale i Warner Bros., odpowiedzialnego za ekranizacje konkurencyjnego giganta komiksów, wydawnictwa DC. W 2013 r. po Twitterze krążył żart Bretta White’a: „DC i Warner uważają, że film o Wonder Woman byłby zbyt konfundujący, tymczasem Marvel i Disney robią film o szopie z karabinem”. Ale dwa lata później to Warner odnotował sukces feministycznego w wymowie (i obsadzie) „Mad Max. Na drodze gniewu”. W 2017 r. na ekrany weszła – przy aplauzie widowni i przychylności krytyków – „Wonder Woman”, wyreżyserowana przez Patty Jenkins („Monster”). Tymczasem rzekoma odwaga Marvela objawiała się najwyżej kolejnymi ekranizacjami przygód bohaterów, o których nie słyszał nikt poza grupką nerdów.
No właśnie, czy warto przejmować się filmami o typach w obcisłych gaciach strzelających do siebie laserami z oczu?