Kultura

Wszystko na opak

Kolory „Green Booka”

Kadr z filmu „Green Book”. Mahershala Ali jako pianista dr Don Shirley. Kadr z filmu „Green Book”. Mahershala Ali jako pianista dr Don Shirley. M2 Films
Czarne i białe są klawisze fortepianu. Czarny i biały aktor otrzymali nominacje do Oscara za główne role w filmie Petera Farrelly’ego „Green Book”. Prawdziwa historia jego bohaterów ma jednak więcej kolorów.
Mahershala Ali z Viggo Mortensenem w roli Tony’ego Vallelongi, szofera i ochroniarza.M2 Films Mahershala Ali z Viggo Mortensenem w roli Tony’ego Vallelongi, szofera i ochroniarza.
Donald Shirley ok. 1970 r. Jego nagrania dziś można znaleźć na YouTube i zachwycić się nimi.Michael Ochs Archives/Getty Images Donald Shirley ok. 1970 r. Jego nagrania dziś można znaleźć na YouTube i zachwycić się nimi.

Początek lat 60. Tony „Lip” Vallelonga (Viggo Mortensen), amerykańsko-włoski wykidajło z nowojorskiego klubu Copacabana, zgłasza się na posadę szofera i ochroniarza u niejakiego dr. Shirleya (Mahershala Ali). Ten okazuje się wybitnym pianistą, mieszkającym w nader prestiżowym dla muzyków miejscu – nad Carnegie Hall. Szkopuł w tym, że jest czarnoskóry, a wybiera się na tournée do południowych stanów, gdzie wciąż obowiązuje rasistowskie tzw. prawo Jima Crowa (Jim Crow był figurą symbolizującą negatywny stereotyp Afroamerykanina).

Reżyser „Green Book” miał na swoim koncie jak dotąd komedie niezbyt ambitne typu „Głupi i głupszy”, ale tym razem wyszedł ze swojego emploi i stworzył film, który dla jednych będzie budujący, dla innych – niewystarczający.

Książka Greena

Łamanie stereotypów jest tu zasadą. Mortensen jest maksymalnie plebejski, Ali – wręcz wielkopański. Tony jest rasistą – na początku filmu wyrzuca do kosza szklanki, z których pili czarnoskórzy hydraulicy zatrudnieni przez jego żonę. W finale ściska się ze swoim pracodawcą, witając go na wielkiej rodzinnej wigilii u siebie w domu.

Artysta występuje w wytwornych lokalach, dostaje uprzywilejowane miejsce dla swojego samochodu i gra na najlepszych steinwayach (tego wymaga kontrakt), bawiąc uszy białych „czarnymi” tematami opracowanymi w stylu klasycyzującym, ale nie może tam zjeść ani nawet skorzystać z toalety. Musi też nocować w bardziej podrzędnych hotelach niż jego kierowca i współpracownicy z tria. Tytułowa „Green Book” (tłumaczy się nie jako „zielona książka”, lecz „książka Greena”, ponieważ skompilował ją niejaki Victor Hugo Green) to właśnie przewodnik po hotelach i restauracjach na Południu, z których czarnoskóry mógł bezpiecznie korzystać. W niektórych miastach nie mógł się w ogóle poruszać po zachodzie słońca. Przyłapani na podróżowaniu wieczorem dr Shirley i Tony, który w awanturze uderza policjanta, lądują na komisariacie. Mają prawo wykonać telefon, więc pianista dzwoni do Roberta Kennedy’ego, brata prezydenta i podówczas prokuratora generalnego, czym wprawia miejscowych w osłupienie. Ta historia ponoć rzeczywiście miała miejsce, i to dosłownie na parę dni przed zamordowaniem prezydenta w Dallas.

O tych sprawach biała część społeczności amerykańskiej niewiele już pamięta, a niektórzy nie słyszeli o nich nigdy w życiu. Film spełnia więc funkcję edukacyjną. Ale na jakimś etapie tej edukacji się zatrzymuje. Współautorem scenariusza był Nick Vallelonga, syn Tony’ego, który opisał historię, bazując na wspomnieniach ojca. Wydaje się, że ojciec, choć pod wpływem podróży z pianistą uległ przemianie (został później aktorem, grał m.in. w „Ojcu chrzestnym” i „Rodzinie Soprano”), nieco przeinaczał to, co się wydarzyło pomiędzy nim a jego pryncypałem. Rodzina Shirleya twierdzi, że ich kontakty nie wykraczały poza układ szef–pracownik, a film jest kolejną ckliwą historią z życia czarnych widzianą przez białych. Tymczasem Donald Shirley sam w sobie był wystarczająco fascynującą postacią, by zrobić o nim rzetelny film, i w rzeczywistości nie miał wiele wspólnego z postacią przedstawioną przez Farrelly’ego.

Donald, nie Don

Do skrótu imienia namówił go Archie Bleyer, założyciel firmy Cadence, która wydawała jego płyty – Don miał jakoby lepiej pasować do jego muzyki. Sam pianista nie znosił tego zdrobnienia, ponieważ przypominało mu, że jako artysta został w pewnym sensie zdegradowany. Wolał przedstawiać się pełnym imieniem lub używać tytułu doktorskiego. Z tym że nie bardzo wiadomo, jak to z jego doktoratami było – według niektórych źródeł miał trzy, w dziedzinie muzyki, psychologii i sztuk liturgicznych, według innych były to doktoraty honorowe. I podobnie jest z wieloma punktami jego życiorysu. Urodzony w 1927 r. w mieście Pensacola na Florydzie, za namową Bleyera podawał jako miejsce urodzenia Kingston na Jamajce, skąd wywodzili się jego rodzice. Tu z kolei chodziło o to, by kojarzył się bardziej egzotycznie niż Afroamerykanin z Południa, w domyśle potomek niewolników (choć jego ojciec był pastorem Kościoła episkopalnego, a matka nauczycielką).

W biogramach Shirleya powtarza się zdanie, że w wieku 9 lat został zaproszony na studia w Konserwatorium Leningradzkim, by zgłębiać teorię u niejakiego Mittolovskiego – nazwisko podawane bez imienia, trudno ustalić, kto się pod nim krył. Część piszących o Shirleyu wysnuwała z tego zdania wniosek, że mały Donald pojechał do Leningradu (w rzeczywistości ojciec się na to nie zgodził). Podaje się, że był autorem symfonii, koncertów fortepianowych, koncertu wiolonczelowego, kwartetów smyczkowych, a nawet jednoaktowej opery oraz poematu symfonicznego opartego na „Finnegan’s Wake” Jamesa Joyce’a. Nic z tego jednak nie jest znane, choć być może zachowały się gdzieś nuty. Jedyną zarejestrowaną jego oryginalną kompozycją jest cykl fortepianowy „Orpheus in the Underworld”, wirtuozowska opowieść fantastyczna o kolorycie neoromantyczno-impresjonistycznym. Wydano ją z jego ilustracją na okładce – Shirley był również utalentowanym malarzem. Był też naprawdę erudytą, znawcą literatury.

Rzeczywiście zaczynał jako cudowne dziecko i zadebiutował jako 18-latek z Boston Symphony w ramach cyklu Boston Pops, grając Koncert b-moll Czajkowskiego. Ale Sol Hurok, najsłynniejszy menedżer owych czasów, który wypromował pierwszą afroamerykańską śpiewaczkę, wspaniałą kontralcistkę Marian Anderson, powiedział mu, że amerykańska biała publiczność nie przyjmie czarnoskórego pianisty klasycznego. Nie było więc wyjścia – Shirley musiał znaleźć swój własny głos.

Grywał tematy z muzyki popularnej czy musicali, opracowując je w stylu Bacha, Ravela czy Rachmaninowa, obudowując swoją niezwykłą wirtuozerią. Występował w nietypowym składzie – z wiolonczelą i kontrabasem, co miało mu przypominać brzmienie organów, jego pierwszego instrumentu (ponoć próbował na nich grać jako trzylatek w kościele swojego ojca). Choć musiał grywać w nocnych klubach, nie cierpiał ich, a wypowiedziane w filmie zdanie, że Artur Rubinstein nie stawiał kieliszka na fortepianie, padło naprawdę w jednym z wywiadów. Mieszkał rzeczywiście nad Carnegie Hall i jego lokum zostało wiernie oddane w filmie, natomiast, choć miał ogromne (i słuszne) poczucie własnej wartości, nie miał aż tak wielkopańskiego sposobu bycia, jak grający go Mahershala Ali.

Zupełnie nieprawdziwe jest filmowe przedstawienie go jako człowieka „mniej czarnego” niż jego szofer Tony. Nie musiał znać popowych piosenek Little Richarda, interesowała go w sposób naturalny wyższa półka – przyjaźnił się z Duke’em Ellingtonem, Sarą Vaughan, Mahalią Jackson, Arethą Franklin czy Niną Simone. Cała jego rodzina była w przyjaźni z Martinem Lutherem Kingiem, Donald także był blisko ruchów antyrasistowskich. Nawiasem mówiąc, całkowitą nieprawdą jest również stwierdzenie w filmie, że nie miał kontaktów z bratem. Miał trzech braci i przyrodnią siostrę i był z nimi w serdecznych stosunkach, choć widywali się rzadko z powodu jego podróży.

Afropianistyka

Wielu wybitnych muzyków jazzowych miało początkowo całkiem inne pragnienia i Shirley nie był tu wyjątkiem. Weźmy choćby historię wspomnianej Niny Simone, młodszej od niego o sześć lat. I ona we wczesnej młodości, kiedy jeszcze nazywała się Eunice Kathleen Waymon, marzyła o fortepianie klasycznym. I ona była córką pastora, dotknęła instrumentu, mając trzy lata, a pierwszy raz zagrała publicznie jako 12-latka. Wspominała po latach, że podczas tego debiutu jej rodziców przesadzono z pierwszego rzędu na tył sali; odmówiła gry, póki nie pozwolono im na powrót na miejsca. Pochodziła z ubogiej rodziny, ale dzięki zrzutce mieszkańców jej rodzinnego Tryon w Północnej Karolinie podjęła dalsze studia w Asheville, a następnie w Juilliard School przygotowywała się do egzaminu do Curtis Institute of Music w Filadelfii, najsłynniejszego dla pianistów miejsca od czasów Józefa Hofmanna i Mieczysława Horszowskiego. Jednak jej podanie odrzucono – jak podejrzewała, z powodów rasowych. Może byłoby żal, gdybyśmy nie mieli wielkiej Niny Simone, ale kto wie, kogo mielibyśmy w zamian?

Niemal bliźniaczy los spotkał młodszą o rok Shirley Horn. Też zaczynała jako czterolatka, studiowała w rodzinnym Waszyngtonie na Howard University (uczelni dla Afroamerykanów), ale nie dotarła nawet do Juilliard – choć proponowano jej tam miejsce – z powodów finansowych. Ona jednak szybko pogodziła się ze zmianą stylistyki i mawiała: „Oscar Peterson stał się moim Rachmaninowem, a Ahmad Jamal – moim Debussym”. Herbie Hancock (ur. w 1940 r.) debiutował jako 12-latek koncertem Mozarta, ale sam chętnie zmienił emploi, już jako 23-latek grał z Milesem Davisem i był twórcą standardów „Watermelon Man” i „Cantaloupe Island”, jednych z najlepszych w historii jazzu.

Jego rówieśnikiem był Julius Eastman – jemu udało się dostać na studia w Curtis Institute do Horszowskiego, ale interesowała go przede wszystkim kompozycja minimalistyczna. Był też wokalistą, tancerzem, jazzmanem, a jako kompozytor utworów o wymownych tytułach „Evil Nigger” czy „Crazy Nigger” angażował się w walkę przeciw rasizmowi. Niestety, nadużywanie narkotyków sprawiło, że odszedł przedwcześnie.

Jedynym czarnoskórym pianistą klasycznym, od lat rozwijającym wielką międzynarodową karierę, jest André Watts. Urodził się zaraz po drugiej wojnie światowej w Norymberdze, jako syn węgierskiej nauczycielki fortepianu i afroamerykańskiego żołnierza. Rodzina przeniosła się do Filadelfii, gdy miał osiem lat. W 1963 r. zadebiutował u boku Leonarda Bernsteina, grając Koncert Es-dur Liszta z tak błyskotliwą wirtuozerią, że od tej pory rozpoczął podbój estrad świata. Dziś wciąż koncertuje i jest profesorem Indiana University. Wspomina, że matka powiedziała mu: „Jeśli uważasz, że aby cię równo traktowano, powinieneś grać na 125 proc. w stosunku do 100 proc. białych, to niedobrze. Ale walczyć o te 125 proc. i tak warto”.

Watts miał to szczęście, Shirley nie. Ale jeśli nawet realizatorzy filmu „Green Book” zbytnio puścili wodze fantazji, to spełnili ważne zadanie: przypomnieli światu zapomnianą wielkość. Nagrania Shirleya można znaleźć na YouTube i zachwycić się nimi; jak widać po komentarzach i liczbie odsłon, widzowie filmu natychmiast się na nie rzucili. To powinno się spodobać nawet rodzinie pianisty.

Polityka 7.2019 (3198) z dnia 12.02.2019; Kultura; s. 78
Oryginalny tytuł tekstu: "Wszystko na opak"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną