U nas duże stacje telewizyjne o serialach animowanych myślą wciąż w kontekście rozrywki dla dzieci. Wyjątki są rzadkie, a poziom i wydźwięk plastelinowego cyklu Barbary Pieli, pokazywanego w programie Michała Rachonia w TVP Info – choćby odcinek ostatni, wyemitowany przed finałem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy z sugestią, że Jerzy Owsiak oddaje zebrane pieniądze Hannie Gronkiewicz-Waltz – każą zapytać, co z nami jest nie tak. Amerykańskie animowane produkcje dla dorosłych także mają ambicje przekraczania granic, ale akurat szczucie i powielanie najgorszych wzorców propagandowych nie leży w kręgu ich zainteresowań, no i zwykle atakują rządzących i silniejszych.
Choć też bywa przyciężko. W jednym z odcinków „Prezydenta z kreskówki” stacji Showtime (u nas HBO) Donald Trump przemawia do tłumu wyborców pod transparentem „Hurra dla wczoraj!”, a jego fani umierają w trakcie wiecu („udarowcy są zwolnieni ze skandowania”). Obiecuje ustawę, która pozwoli im zapisać w testamencie swoje głosy w kolejnych pięciu wyborach: „Możecie blokować rozwój amerykańskiej kultury także po śmierci!” – zachwala. W innym wyrzucony z „Facebooka, Apple i Spotify” dziennikarz i fan teorii spiskowych Alex Jones żali się: „Jestem taką samą ofiarą jak Żydzi w trakcie rzekomego Holokaustu. Wolność słowa jest zapisana w konstytucji, czyli wszystko, co robicie ustami, jest chronione przez pierwszą poprawkę”. Trump, naciskany przez wyborców w sprawie budowy muru na granicy z Meksykiem, próbuje znaleźć pieniądze, ale dopiero co zainwestowali w klatki dla dzieci, a mur przeszkodziłby w ich zapełnianiu... Zaś w niedawnym odcinku nadawanej od 17 sezonów „Głowy rodziny” („Family Guy”) tytułowy bohater Peter Griffin ściera się z „innym grubym idiotą, który kiedyś miał hitowy show w telewizji, a potem roztrwonił ten kapitał”. Zaczyna się od tego, że nieudacznik Peter zostaje rzecznikiem prasowym prezydenta Trumpa, ale rzuca tę robotę, gdy widzi, jak szef molestuje jego małoletnią córkę Meg – w stylu Jabby z „Gwiezdnych wojen”.
Satyra polityczna to jednak tylko część bogatego krajobrazu tego gatunku. Seriale animowane dla dorosłych przechodzą tę samą rewolucję co fabularne, a dobrych produkcji przybywa w lawinowym tempie.
Dzieci, wynocha z basenu!
Takim okrzykiem w wykonaniu rysunkowego ratownika reklamował swoje produkcje Adult Swim – firma tworząca nocny, przeznaczony dla dorosłych widzów, program dla kanału Cartoon Network. Ogłoszeniom ustnym towarzyszyły napisy z ostrzeżeniem przed wulgarnym językiem, dwuznacznymi dialogami, scenami seksu i widowiskowej przemocy. Adult Swim zaczynał w 2001 r. od kilku nocnych godzin na antenie CN, by dziś stać się producentem i dystrybutorem (kanał, aplikacja, platforma VOD) seriali i programów animowanych i fabularnych. W międzyczasie wychował rzesze dorosłych widzów kreskówek, a zdarzało mu się także dawać drugie życie animacjom skasowanym ze względu na niską oglądalność przez główne stacje, to przypadek wznowionej po sukcesie w Adult Swim m.in. „Głowy rodziny” Setha MacFarlane’a czy genialnej „Futuramy” Matta Groeninga.
Wcześniej jednak pojawił się serial, który przetarł drogę animacji do najlepszych godzin oglądalności, prime time’u w głównych kanałach. To „Simpsonowie” Groeninga. Ta wywrotowa satyra na amerykańską rodzinę, styl życia i popkulturę w grudniu będzie obchodzić 30. urodziny (jest najdłużej emitowanym serialem animowanym w historii, choć najlepsze lata, czyli pierwszą dekadę istnienia, ma za sobą). Kolejnym kamieniem milowym był nadawany od 1997 r. „South Park”, z przygodami pozbawionej wszelkich hamulców czwórki dzieciaków, z których jeden jest zombiakiem zabijanym w każdym niemal odcinku, w zasypanej śniegiem oraz hipokryzją i głupotą Ameryce. Stworzenie grupy superbohaterów Super Best Friends, złożonej z postaci będących przedmiotem kultu religijnego (prawdziwego), skończyło się dla twórców groźbami śmierci od co bardziej pozbawionych poczucia humoru wyznawców islamu oraz czarnym paskiem z napisem „ocenzurowano” na ekranie. Był też wątek polski. Herbert Garrison – serialowy Donald Trump – rzucał do słuchawki telefonicznej wulgarne uwagi i groził, co się stanie, gdy jego rozmówcy przyjdzie do głowy kiedyś poprosić o pieniądze. Kończył frazą: „polski karle”.
Do wielkich hitów dołączają kolejne świetne seriale, łączące ważne tematy z szaleństwem wyobraźni, na jakie pozwala animacja, oraz obrazoburczym językiem i brakiem politycznej poprawności, a także rozmaicie rozumianym wysmakowaniem formalnym. Widać przy tym, jak coraz silniej oddziałują wzajemnie na siebie seriale animowane i fabularne.
Latające jednorożce
W komediach żywego planu dla dorosłych coraz częściej spotyka się zabiegi formalne typowe dla animacji – bohaterowie wyśpiewują swoje emocje i myśli w formie surrealistycznych czy podszytych absurdem numerów musicalowych („Unbreakable Kimmy Schmidt” czy „Crazy Ex-Girlfriend”), multiplikują się (jak Janet w słynnym niedawnym odcinku „Dobrego miejsca”) albo prowadzą śledztwo z pomocą gadającego, latającego, niebieskiego jednorożca („Happy!”). Magazyn „IndieWire”, wspominając 13 sezonów serialowej animacji „Bob kontra wapniaki” („King of the Hill”, 1997–2010), zwracał uwagę, że we writers roomie tej serii pierwsze szlify zdobywali dzisiejsi scenarzyści i showrunnerzy wielu ważnych produkcji fabularnych.
Ale zwraca uwagę także na przepływ w drugą stronę. Seriale animowane stają się kolejnym polem eksploracji nowych technik narracyjnych. Także scenarzyści zanurzeni dotąd w świecie seriali fabularnych, jak Dan Harmon (twórca „Community”, a teraz animowanego hitu „Rick and Morty”) czy Bill Lawrence, odnaleźli się w animacji. Jakby na potwierdzenie tej tezy Netflix właśnie ogłosił, że prace nad pierwszą animowaną antologią platformy będą koordynować Tim Miller („Deadpool” i powstający sequel „Terminatora”) oraz David Fincher (obok oscarowych filmów jest twórcą seriali, ostatnio „Mindhuntera”). „Miłość, śmierć i roboty” będzie liczyć 18 kilku- i kilkunastominutowych odcinków, zrealizowanych w różnych technikach, konwencjach i gatunkach.
Zmiany w sposobach prowadzenia narracji w serialach animowanych dla dorosłych już widać. „Rick and Morty” Harmona to z jednej strony szalona jazda bez trzymanki przez epoki, alternatywne wersje wszechświatów i historii, humor rozciągający się od wyrafinowanych złośliwości (Rick, patrząc na swego nielubianego, ciapowatego zięcia: „Żyć znaczy ryzykować. Inaczej jesteś bierną bryłą molekuł niesioną prądem wszechświata”), sarkastycznych odniesień do ostatnich wydarzeń („Jeśli jesteś wyalienowana, wykorzystam to, jak każdy koleś, Kościół, armia lub trener gimnastyczek”), po tzw. humor fekalny. Tytułowy Rick jest „najtęższym umysłem we wszechświecie”, szalonym naukowcem, alkoholikiem, narcyzem, obleśnym i złośliwym tetrykiem i kompletnie nieodpowiedzialnym dziadkiem, zmuszającym płaczliwego wnuka Morty’ego do udziału w szaleńczych eskapadach po różnych wymiarach. Z drugiej strony jest to jednocześnie opowieść o rodzinie, skomplikowanych relacjach, stracie i traumach.
„Big Mouth”, inny animowany hit Netflixa w odcinkach, to z kolei komedia o dojrzewaniu, dosadna, zabawna i pełna empatii. Ze sceną tamowania krwi menstruacyjnej ręcznikiem z napisem 11 września, kupionym w sklepie z pamiątkami, musicalowym numerem w wykonaniu... tamponu („Każdy kiedyś krwawi”) i z wokalizą Freddiego Mercury’ego (Sokrates na gitarze, Beth Ditto na perkusji), reklamującego homoseksualizm wahającemu się chłopcu: „Geje co dzień bawią się w niekończącym się kabarecie/Mają stylówę i klasę, czują miłości masę”.
Koedukacyjny basen
Do niedawna animatorki i scenarzystki skarżyły się na blokady w dołączaniu do męskiego klubu, a kobieca widownia na brak bohaterek, z którymi mogłyby się utożsamiać. Netflix stawia na twórczynie i pewnie jakiś związek z tym ma otwieranie się na autorki m.in. męskiego dotąd Adult Swim. Ich „Rick and Morty” zatrudnił scenarzystki, a w najnowszym sezonie więcej do powiedzenia mają kobiece bohaterki. Ta sama firma zamówiła opartą na absurdzie satyryczną serię Amy Poehler „Three Busy Debras”. Sukcesy święci pokazywany od 2013 r. „Steven Universe”, animowany musical SF/fantasy, pierwsza zrealizowana przez kobietę animacja Cartoon Network Studios. Niedawno w serialu ślub wzięła pierwsza animowana kobieca para. Współtwórczynią „Big Mouth” jest z kolei Jennifer Flackett, a ekipa „BoJacka Horsemana”, na czele z Lisą Hanawalt, dostała od Netflixa zamówienie na komedię osadzoną w świecie antropomorficznych zwierząt – bohaterkami komediodramatu „Tuca&Bertie” mają być 30-letnie kobiety-ptaki.
Największym animowanym hitem Netflixa i zarazem jednym z najlepszych seriali komediowo-dramatycznych w ogóle jest właśnie „BoJack Horseman”. Piąty sezon produkcji Raphaela Bob-Waksberga brylował w podsumowaniach minionego roku. Historia przypomina „Californication” z Davidem Duchovnym w roli Hanka Moody’ego, starzejącego się autora jednej popularnej książki, zagłuszającego pustkę życia i samotność niekończącą się imprezą. BoJack jest z trudem wracającą do zawodu niegdysiejszą gwiazdą sitcomu „Rozbrykani”, alkoholikiem, narkomanem, seksoholikiem, z traumami z dzieciństwa, brakiem samoakceptacji, złudzeń i sarkastycznym poczuciem humoru. No i jest antropomorficznym człowiekiem-koniem, a jego najbliżsi to mieszanka ludzi (zagubieni w życiu milenialsi Diane i Todd) i zwierząt – jego agentka Princess Carolyn jest kotką (zmagającą się z poronieniem, próbami wynajęcia surogatki i adopcją), kolega i wróg jednocześnie Mr. Peanutbutter – labradorem po kilku rozwodach itd. Serial jest jednocześnie dramatem psychologicznym z pytaniem, czy jesteśmy w stanie się zmienić, i satyrą na powierzchowność Hollywood i popkulturę trawiącą samą siebie.
W minionych sezonach BoJack m.in. pochował matkę (typ przypominający rodzicielkę z „Patricka Melrose’a”) i odnalazł przyrodnią siostrę (i prawie ją zabił) – adoptowaną przez poliamoryczny związek ośmiu ojców. Odcinek świąteczny polegał na oglądaniu odcinka świątecznego sitcomu „Rozbrykani” i komentarzach w stylu: „Świąteczne odcinki specjalne to debilne i cyniczne chałtury stworzone przez korpoludków, którzy podbijają oglądalność, puszczając sentymentalne bzdury dla ćwoków, którzy w święta wolą oglądać familijną szmirę, niż próbować rozmawiać ze swoimi głupawymi rodzinami”. Albo: „Rzeczy nie stają się tradycją, bo są dobre, ale są dobre, bo stały się tradycją”. Całość zaś przenika wielowymiarowe, może najciekawsze dziś w popkulturze spojrzenie na wykorzystywanie w przemyśle rozrywkowym, włącznie z coroczną ceremonią wręczania statuetek Złotego Forgiwa celebrytom, którym się upiekła najgrubsza afera roku.