Kultura

Wilki i ludzie

Niejasności w „1983” nie powinny widzom przeszkadzać

„1983” „1983” mat. pr.
Nieoficjalny pojedynek między „Ślepnąc od świateł” i „1983”, dwoma polskimi serialami emitowanymi na konkurujących platformach streamingowych, paradoksalnie wygrał ten drugi.

Adaptacja prozy Żulczyka zachwyciła (lub nie) i zostało z niej „sztywniutko”. A „1983” jest kontrowersyjny, rozpala dyskusje, denerwuje ludzi.

„1983”, czyli co się wydarzyło w serialowej Polsce

Najbardziej złoszczą się fani fantastyki, którzy kochają historie alternatywne. „1983” ich uwiera swoją niejasnością – Polska z innej odnogi czasu, w której w 2003 r. wciąż panuje... co właściwie? Socjalizm? Komunizm? Nie, po prostu partia. „Imperium nigdy się nie rozpadło”, używając słów Philipa K. Dicka, autora słynnej alt-fantazji „Człowiek z Wysokiego Zamku”, w której Stany Zjednoczone przegrały II wojnę. Ale co takiego dokładnie wydarzyło się w świecie „1983”, tego nie wiadomo; wiadomo, że w tytułowym roku doszło do zamachów terrorystycznych w Polsce, które stały się katalizatorem narodowego pojednania, ale cała historia świata wydaje się odmienna od naszej. Kto wygrał wojnę w Wietnamie? Gdzie jest Nasz Papież? Fantaści się złoszczą, bo nie lubią niejasności – jeśli w „Gwiednych wojnach” Lucasa słychać dźwięk w próżni, to fani mają na to sto różnych teorii (a może to od mocy? A może symulacja? A może tam jest eter?); serial „Simpsonowie” wprowadził zresztą uniwersalną odpowiedź na takie pytania: „zrobił to czarodziej”.

Prawda o transformacji 1989 r.

Tym czarodziejem w przypadku „1983” był scenarzysta serialu Joshua Long, który jako Amerykanin nie ma prawa kumać wszelkich subtelności. I nie musi. Wszelkie niedostatki w portretowaniu prawdziwego PRL i pozorne nieścisłości wyklutej zeń alternatywnej rzeczywistości stanowią jego siłę. Bardzo obawiałem się tego serialu – czy będzie kolejną memetyczną cegłą, której się będzie używało do kneblowania pomysłów socjaldemokratycznych, tak jak dyskurs antyfeministyczny nakarmiony jest cytatami z „Seksmisji”?

Okazało się, że to nie jest serial o „komunie” (alternatywna Polska nie jest zależna od ZSRR!), tylko o władzy. Totalitaryzmy używają ideologii jedynie jako tekturowych dekoracji, liczy się tylko dominacja kasty rządzącej. Najpiękniejszym pomysłem twórców „1983” jest sojusz tronu i ołtarza – to chyba pierwsze polskie dzieło z gatunku s.f., które tak dobitnie pokazało prawdę o transformacji z 1989 r. Kiedy wojna została wygrana, spadły maski – okazało się, że Kościołowi nie chodziło o żadną demokrację, tylko o władzę właśnie. W świecie „1983” dostał ją od reżimu w ramach „Porozumień prymasowskich”. I może właśnie to tłumaczy – pozdrawiam fanów fantastyki – dlaczego w alt-2003 r. w PRL cenzurowany jest „Harry Potter”, dzieło lewicowe przecież, ale niezbyt lubiane przez egzorcystów. Przypomnę, że w prawdziwym PRL można było oglądać „Sekretny dziennik Adriana Mole’a” – lewicowy brytyjski serial dla młodzieży na podstawie książek Sue Townsend (szkoda, że nie oglądała go nasza zakochana w Thatcher opozycja demokratyczna). A może po prostu w „1983” system zrobił fikołka – i zamienił się w faszyzm. To by tłumaczyło, dlaczego reżim stosował metody znane wcześniej w prawicowych południowoamerykańskich dyktaturach wojskowych.

Bajka o pancernym wilku. Filmowe światy alternatywne

Żeby jeszcze lepiej zrozumieć konwencję „1983”, warto obejrzeć na Netflixie film „Illang – Wilcza brygada” (2018 r.), południowokoreański dramat science fiction. W 2029 r., w obliczu niepokojących trendów w regionie (m.in. remilitaryzacja Japonii), obie Koree postanawiają się zjednoczyć. Przeciwko tej unii występuje terrorystyczna organizacja zwana Sektą, na co aparat państwowy odpowiada stworzeniem specjalnych oddziałów pancernej policji. Rzecz opowiada o młodym policjancie wplątanym między siłowe przepychanki różnych wydziałów (podobny wątek konkurowania policji i SB znajdziemy w „1983”), dziwne układy z terrorystami – sieć, z której niełatwo się uwolnić, zwłaszcza że nie do końca wiadomo, o co – poza władzą – chodzi poszczególnym stronom konfliktu.

„Illang” to adaptacja japońskiego filmu animowanego „Jin-roh” (1999 r.) ze scenariuszem Mamoru Oshiiego („Ghost in the Shell”, „Avalon”), który tę samą historię opowiedział w dekoracjach powojennej Japonii okupowanej przez... Niemcy. Alternatywna historia pełna alegorycznych nawiązań do baśni o „Czerwonym kapturku”. W koreańskiej adaptacji znajduje się natomiast symboliczna scena wystawy poświęconej upadkowi muru berlińskiego.

Przed animowanym „Jin-roh” Oshii nakręcił dwa filmy o pancernej policji. Oshii to twórca znany z niezwykle realistycznych animacji – i równie odrealnionych filmów aktorskich. „Akai Megane” z 1987 r. to przedziwny, oniryczny film opowiadający o byłym policjancie, który próbuje odnaleźć się w świecie po upadku poprzedniego reżimu. Tu już nie chodzi o żadną ideologię. Walka o władzę jest walką o władzę. Nie ma żadnych komunistów, demokratów ani faszystów – tylko „Rządy psów” zastąpione „Rządami kotów”. Japoński reżyser w latach 70. brał udział w studenckich protestach przeciwko zacieśnianiu militarnych związków Japonii z Ameryką i echa tych wydarzeń wciąż wracają w jego twórczości, fascynują go organizacje i to, jak próbuje w nich odnaleźć się jednostka.

Korea w 2029 r. z „Illang” to przedziwny miks retro i futuryzmu, jakże podobny do Polski z alternatywnego 2003 r. Analogii jest więcej – konflikt między idealistyczną, chociaż zagubioną (i jak się okaże, podle manipulowaną) młodzieżą a cyniczną starszyzną. Sekta z „Illanga” czy Lekka brygada – młodzi antysystemowi terroryści z „1983” – to nie ekipa bojowców z „Matrixa” czy potterowska „Armia Dumbledora”. Nie walczą w czarno-białym świecie dobra i zła, tylko są jak owce skazane na to, że pożre je wilk – czy będą nim oddziały pancernej koreańskie policji, czy uderzeniowa grupa SB.

Piękna nasza Polska cała

Sceny z „1983” osadzone w tytułowym roku mogą razić polskiego widza niedbałością o szczegóły. Wydaje mi się, że to mało istotne, czy piosenka z „Akademii Pana Kleksa”, której słucha bohaterka, pojawiła się tam o rok za wcześnie. Ważne jest to, jakie emocje i skojarzenia wyzwala. Polska z 2003 r. to modernistyczna wizja, pełna bieli, czerni i szarości, a także nawiązujących do II RP mundurów. Od razu skojarzyło mi się to z obrazem przyszłości z „Pana Kleksa w Kosmosie”, w której dzieci maszerują do szkoły do taktu śpiewanej przez umundurowanego nauczyciela faszystowskiej piosenki o dyscyplinie.

Ta fantastyczna Polska jest dziwna i nie trzyma się kupy, ale została ulepiona z naszych legend i fantazji. W kieszonkowym komunikatorze nazwanym Traszka wybrzmiewa tęsknota za uwalonym przez „komunę” polskim pecetem – czy, jak to ujął Aleksander Kwaśniewski, założoną przez Bajtka „firmą, która mogłaby powtórzyć karierę Apple’a”. To wizja, która uwodzi – estetycznymi miastami pozbawionymi śmieciowych reklam czy wspaniałą wietnamską dzielnicą, Małym Sajgonem. Fantaści znów pytają: „co takiego się stało, że Polska przyjęła uchodźców z Wietnamu?” – myślę, że to symboliczne nawiązanie do przyjęcia Greków i Macedończyków popierających Demokratyczną Armię Grecji po przegranej wojnie domowej na początku lat 50.

„1983” dużo mówi o Polsce

Interesującego kontekstu nadaje jeszcze inny serial z Netflixa, francuskie „Bardzo tajne służby”. To czarna komedia opowiadająca o pracy wywiadu w latach 60., w trudnych czasach dekolonizacji. W jednym odcinku francuscy tajniacy odwiedzają Związek Radziecki, którego w ogóle nie mogą pojąć – i tylko obeznany z systemem agent może im wyjaśnić, że w hotelu brak prądu z powodu planu pięcioletniego i dlaczego w sklepie żadna para butów nie pasuje do siebie rozmiarem. I chociaż Francja oddana jest ze wszystkimi detalami, to już ten ZSRR (jak wygląda polska stacja benzynowa, niech zostanie niespodzianką) – jak z surrealistycznego koszmaru. Idee, nie detale – jak w obrazie Japonii z „Wyspy psów” Wesa Andersona.

Podobną konwencją operuje, w mniejszym stopniu, „1983”. I dlatego do mieszkania, w którym trwa zebranie opozycji, ZOMO wpada w pełnym rynsztunku, z tarczami i pałami. I dlatego w „Jin-roh” i „Illang” policja ma pancerne zbroje z hełmami przypominającymi Stahlhelmy Wermachtu. I na tym poziomie metafory i idei „1983” dużo mówi o Polsce – nie tylko jako alegoria „dobrej zmiany”, chociaż skojarzenia nasuwają się same. Jest tego więcej – wspomniałem już trafny portret głodnego władzy Kościoła, a w scenie, w której stary opozycjonista poucza młodzież, widać echa konfliktu liberalnej opozycji z młodą lewicą. To nie jest metafora współczesnej Polski, to metafora współczesnego dyskursu o Polsce. Wszyscy mówią o ideach, spierają się o przeszłość, śnią sny o potędze i wstawaniu z kolan. Mało kto – poza wspomnianą młodą lewicą – ma program, który w środku stawia zwykłego człowieka. I dlatego w „1983” tego zwykłego życia w czasach przedziwnego totalitaryzmu prawie w ogóle nie widać.

Czytaj także: „1983”, pierwszy polski serial Netflixa – zbyt duże oczekiwania?

Reklama

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama