W pierwszych odcinkach nowej serii Robert Górski i współpracownicy nie sprostali zadaniu. Prezes wraca na Nowogrodzką po operacji kolana. Przed jego gabinetem znów rozsiada się prezydent Adrian i czeka na przyjęcie – niczym wieczny petent. Tym razem podchodzi do sprawy profesjonalnie, rozgaszcza się, aranżuje wnętrze pod siebie – generalnie wprowadza się do tego korytarza na stałe. Czyli wszystko po staremu, wszystko na swoim miejscu.
Czytaj także: „Ucho prezesa” w trzecim sezonie nie śmieszyło, ale ciekawiło
Co się działo pod nieobecność Prezesa
Taki też był motyw pierwszego odcinka nowej serii – by wszyscy znali swoje miejsce. Stąd pomysł na składany przez Płaszczaka raport z wydarzeń, które zaszły pod nieobecność Prezesa. Sam Prezes niczym nauczyciel odznacza w dzienniku oceny i spisuje notatki na temat swoich podwładnych. Chybiony pomysł.
Skandale obyczajowe Marcinkiewicza i Pięty
Nowemu sezonowi „Ucha…” brakuje świeżości i energii. Tę energię w drugim odcinku starano się wnieść z pomocą Izabeli Marcinkiewicz, która do Prezesa wpada w akcie desperacji, by wspólnymi siłami zmusili „Kazia” do płacenia alimentów. Niestety, postać okazała się nieudana, raczej irytująca niż zabawna, a żart dotyczący jej poetyckich ciągot był męczony tyle razy, że pod koniec trudno wręcz było nie zgrzytać zębami. To już lepiej wypadł Grzegorz Halama jako skruszony poseł Pięta, szukający u Prezesa przebaczenia za swój skandal „pozamałżeński”.
Adrian z panią Basią ratują „Ucho prezesa”
Od tego powtarzanego do znudzenia schematu „Prezes i polityk PiS, którego dziś łaje” o dziwo dużo lepiej wypadły scenki z korytarza – z nowej „siedziby” prezydenta Adriana. Między prezydentem a panią Basią w każdej scence czuć chemię. Izabela Dąbrowska i Paweł Koślik doskonale wczuli się w role i są w nich bardzo swobodni. To w tych (nielicznych i krótkich) fragmentach było żywo, zabawnie, emocjonująco, zaskakująco – bo też relacja pani Basi i Adriana nie jest prosta, fluktuuje od współczucia, przez sympatię, niekiedy do karcenia i złośliwości.
Czytaj także: Mikołaj Cieślak i Robert Górski o „Uchu prezesa”
„Uchu” przydałoby się więcej... fikcji
To zetknięcie dwóch podejść do „Ucha...” – albo fabuła bezpośrednio reaguje na wydarzenia i pokazuje ich kulisy, konsekwencje, albo bierzemy postaci wzorowane na prawdziwych ludziach i dopisujemy im nowe „przygody”, fakty traktując jak punkt wyjścia. Wydaje się, że serial tym razem za bardzo skłonił się ku opcji pierwszej, co – zważywszy na przerwę w emisji i wiele materiału do nadrobienia – nie przysłużyło się mu. Widz dostał powtórkę z tego, co serwisy informacyjne i internet, w postaci memów, przerobiły już kilka miesięcy temu (jak wątek Pięty).
Więcej fikcji by się przydało. „Kabaret dokumentalny” widzowie/wyborcy mają na co dzień i trudno z tym konkurować.