Kultura

Świat komiksu w żałobie. Zmarł Stan Lee

Stan Lee Stan Lee Gage Skidmore / Flickr CC by 2.0
Włosy zaczesane do tyłu, wielkie okulary i promienny uśmiech – przez dekady Stan Lee był twarzą komiksów superbohaterskich, rozpoznawalną nie tylko przez fanów i fanki historii obrazkowych.

Naprawdę nazywał się Stanley Martin Lieber. Jako młody człowiek miał ambicje napisania jednej z tych „wielkich amerykańskich powieści”. Kiedy dzięki krewniakowi dostał pracę w rodzącym się przemyśle komiksów superbohaterskich, zaczął podpisywać się pseudonimem – prawdziwe nazwisko „oszczędzając” dla „poważnych” książek. Przewrotny los sprawił, że ostatecznie osiągnął sławę dużo większą niż powieściopisarze, stając się królem medium, z którym zetknął się przypadkowo.

Król komiksu

Swój sukces zawdzięczał w równej mierze sobie i innym, których talenty wspierały jego własny. Jako początkujący scenarzysta komiksowy nie poszedł łatwą ścieżką, bezmyślnie kopiując Batmana i Supermana, którzy byli już bohaterami tłumów. Zamiast tego, za podpowiedzią żony, postanowił zrobić coś własnego. Tak zrodziła się Fantastyczna Czwórka, czyli rodzina superbohaterów, która zrewolucjonizowała medium. W jaki sposób? Geniusz Lee polegał na tym, że ściągnął herosów w trykotach z piedestałów i dał im problemy zwykłych ludzi – kłótnie małżeńskie, kłopoty z dziewczynami czy z zarobieniem na czynsz, jak u Spider-Mana, chyba najbardziej rozpoznawalnego „dziecka” Lee. Znamienne, że współtworzone przez Lee uniwersum Marvela dom znalazło nie w wymyślonych Metropolis czy Gotham, ale głównie w Nowym Jorku, w naszym świecie, co pozwoliło tym silniej spleść losy superbohaterów z codziennością zwykłych ludzi.

Sukces ma wielu ojców

Stan Lee nie kreował tego wszystkiego sam. Drugim ojcem Spider-Mana był rysownik Steve Ditko. Z kolei większość pozostałych herosów Marvela ożyła dzięki ołówkowi wielkiego Jacka Kirby’ego, słusznie zwanego „Królem”, którego zresztą Lee wielbił. Marvel był ich wspólny dziełem, rozkwitłym na bazie połączonych talentów scenarzysty i grafików.

Niestety, osiągnięcia Stana Lee muszą być przytaczane wraz z informacją, w jaki sposób traktował tych, z którymi przez lata wspólnie budował Marvela. Spory o to, kto stworzył którą postać, kto miał jaki pomysł i komu należy się uznanie, naznaczyły lwią część życia kariery Lee, zwłaszcza w późniejszych latach, gdy pławił się w luksusach i sławie, a rysownicy często klepali biedę.

Klątwa biznesu

Lee, choć niewątpliwie położył fundamenty pod sukces superbohaterów, był też odpowiedzialny za wiele zła, które trawiło rynek komiksowy. Mimo że w wyniku ugód otrzymywał miliony dolarów w sporach o prawa autorskie do herosów, niewiele zrobił, by pomóc w osiągnięciu tego samego swoim kolegom. Żałował tego później, owszem. Zwłaszcza sporów z Kirbym, z którym przez wiele lat nawet nie rozmawiał.

Trzeba oddać mu sprawiedliwość, że wiele z jego „przewin” było nie tyle jego winą, ile klątwą biznesu komiksowego, w którym twórca był wyrobnikiem bez żadnych praw, opłacanym ochłapami, podczas gdy wydawcy zgarniali fortuny. Lee, choć sam przetrwał kilka fal zwolnień w Marvelu, wedle relacji bardzo przeżywał takie sytuacje, bo traktował współpracowników jak rodzinę. Jego energia i kreatywność inspirowały, a otwartość na nowe pomysły mogła pomóc każdemu, kto miał odwagę przyjść do jego biura z ciekawym pomysłem.

Stan Lee odszedł w wieku 95 lat, u szczytu popularności kina komiksowego, która to popularność była w pewnym stopniu jego zasługą. Mimo wielu lat wysiłków nie zdołał przekonać Hollywood do swoich herosów, choć z pewnością położył podwaliny pod starania kolejnych, którzy gdy sami doszli do władzy w Fabryce Snów, zapragnęli zobaczyć ich na wielkim ekranie.

Kończy się pewna era

Można tylko żałować, że ostatnie lata legendarnego scenarzysty i redaktora upłynęły w atmosferze kontrowersji wokół jego opiekunów, którzy mieli go wykorzystywać, a nawet znęcać się nad nim, próbując dobrać się do jego fortuny. Dopiero niedawno, wysiłkami bliskich, udało się wyrwać Lee z tego toksycznego kręgu.

Wraz z odejściem Stana Lee kończy się pewna era – i to stwierdzenie, jak rzadko kiedy, oddaje prawdę. Wraz ze Stanleyem Lieberem komiksy tracą żywą legendę, ostatniego z Bogów Komiksu, wciąż przechadzającego się między czytelnikami-śmiertelnikami, który w świadomości wielu miał wiecznie trwać, pozostając uśmiechniętą i wąsatą twarzą komiksów.

***

Więcej o Stanie Lee i jego karierze można przeczytać w fenomenalnej „Niezwykłej historii Marvel Comics” Seana Howe’a. Do księgarń trafia też właśnie biografia „Stan Lee. Człowiek-Marvel” pióra Boba Batchelora.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama