Strach popycha do przodu
Rozmowa z Thomem Yorke'em, liderem grupy Radiohead
ARTUR ZABORSKI: – Właśnie skończył pan 50 lat. Czy muzyka kręci pana dalej tak samo jak trzy dekady temu, kiedy grał pan w garażu i marzył o debiucie?
THOM YORKE: – Kręci mnie znacznie bardziej. Wtedy byłem buntownikiem, uważałem, że trzeba być w kontrze do wszystkiego, a to nie pozwalało mi się cieszyć życiem ani moją pracą. Zamiast nasycać się kolejnym koncertem, wyemitowanym w radiu singlem, frustrowałem się, bo byłem opętanym perfekcjonistą. Nie ma prostszej drogi do znienawidzenia muzyki niż perfekcjonizm. Kiedy dawałem koncert i słyszałem, że gdzieś się potknąłem, to był koniec. Traciłem energię i radość z dalszego grania, wściekałem się na siebie, nie wiedziałem, jak te emocje z siebie wyrzucić. Dopiero kiedy nauczyłem się nad tym panować, zobaczyłem, ile radości można czerpać z sytuacji, kiedy potkniesz się, ale nie wywracasz, tylko idziesz w zupełnie nowym kierunku. To jeden z powodów, dlaczego wcześniej nie zdecydowałem się na napisanie muzyki do filmu.
Dostawał pan wcześniej takie propozycje?
Pod koniec lat 90., kiedy „OK Computer” odbiło się dużym echem, Edward Norton i Brad Pitt wysłali mi scenariusz „Podziemnego kręgu” i przekonywali, żebym skomponował muzykę do powstającego na jego bazie filmu. Przeczytałem go i pomyślałem: „Nie, to się nie może udać”. I odmówiłem. Nie wiem, co ja wtedy miałem w głowie. Norton do dzisiaj żartuje z tego za każdym razem, kiedy się widzimy.
Co się stało, że przyjął pan propozycję Luki Guadagnina i zajął się „Suspirią”?
Przede wszystkim Luca oczarował mnie swoją osobą. Zwracał się do mnie per „kochany” od pierwszego spotkania, które odbyło się w kawiarni w Londynie. (...)