JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Jak się panu podoba Ameryka Trumpa?
SPIKE LEE: – Wielu Amerykanów chciałoby wierzyć, że biała supremacja to rozdział zamknięty w naszej historii, ale tak nie jest. Mimo że radykalne poglądy są podzielane przez zdecydowaną mniejszość, to szaleńcze pomysły m.in. utrzymania „czystości krwi” znajdują poparcie społeczne i się rozprzestrzeniają. Amerykański wymiar sprawiedliwości jest wciąż zbyt surowy i niesprawiedliwy wobec Afroamerykanów. Czarni mieszkańcy, nie tylko biednych dzielnic Nowego Jorku i Los Angeles, doświadczają skutków wykluczenia. Sporo się też mówi o zbyt wysokich karach za przestępstwa związane z narkotykami, o manipulowaniu zeznaniami świadków, niepokojąco wysokiej liczbie czarnoskórych przestępców osadzonych w więzieniach i tak dalej.
I dlatego po premierze w Cannes swojego najnowszego filmu „Czarne bractwo”, w którym oskarża się administrację Trumpa o sprzyjanie prawicowym ekstremistom, nazwał pan prezydenta „skur…”?
A co można powiedzieć o człowieku tolerującym przemoc wobec kobiet, głoszącym, że każdy Meksykanin to gwałciciel, o polityku, który z budowy muru na granicy uczynił fundament swojej polityki zagranicznej, uwikłanym w niejasne interesy z Sowietami. To bardzo delikatne wytłumaczenie.
Na dowód, że Trump chroni i nie odcina się od silnych związków z organizacjami wyznającymi hegemonię białych i „czysty amerykanizm”, w epilogu filmu przytacza pan bulwersujące oświadczenie prezydenta po incydencie w Charlottesville w stanie Wirginia, gdzie w sierpniu ubiegłego roku odbył się zlot ugrupowań białych nacjonalistów.
Zlot odbył się pod hasłem zjednoczenia prawicy. Wzięły w nim udział tysiące osób.