Szok, szok i jeszcze raz szok – tak podsumowała to po latach Kora. Podobnie reagowali widzowie Opola 1980, widząc ją na scenie, krótko ostrzyżoną, z pewnym siebie uśmiechem śpiewającą „Boskie Buenos” na czele rockowego zespołu, który na festiwalu polskiej piosenki wydawał się bytem jak z innej planety. Dziennikarze mówią dziś, że to był sygnał nowej fali dla polskiej sceny rockowej. Publiczność zobaczyła start jednej z najszybszych współczesnych karier scenicznych – kompletny pomysł, nowoczesne brzmienie i tworzącą pełną artystyczną kreację wokalistkę, która prowokowała tekstem i zachowywała się, jak gdyby już była wielką gwiazdą: „Tymczasem żegnam panie dziennikarzu / I niech pan nie zapomni przesłać / Stu egzemplarzy gazety z wywiadem / Podaruję panu zdjęcie z autografem?”. Brzmiało to jak samosprawdzająca się przepowiednia.
Trudne dzieciństwo
O tym, co kryło się za tym uśmiechem i za tą pewnością siebie, dowiedzieliśmy się wiele lat później. Życiorys Olgi Aleksandry Ostrowskiej (z domu), później Jackowskiej (po pierwszym mężu), a wreszcie Sipowicz (po formalizacji wieloletniego związku z Kamilem Sipowiczem) do pogodnych nie należał.
Rodzice byli repatriantami – ze Lwowa (matka) i Buczacza (ojciec) – którzy, jak pisała Kora w swojej autobiografii, nie potrafili się odnaleźć w powojennej Polsce. Przyszła na świat jako piąte dziecko w rodzinie mieszkającej w 30-metrowej krakowskiej suterenie. Żyli w trudnych warunkach, w biedzie. Matka, w chwili narodzin Olgi już po czterdziestce, zachorowała na gruźlicę i kilka lat spędziła w szpitalu, ojciec nie był dobrym opiekunem, więc w wieku czterech lat dziewczyna trafiła do domu dziecka. Prowadziły go siostry zakonne, które – jak sama wspominała – psychicznie i fizycznie znęcały się nad podopiecznymi.