Kultura

Pan Cogito przed monitorem

Lem Stanisław

Na lic. GNU FDL / Wikipedia
Jeśliby z perspektywy końca tysiąclecia prześledzić historię wizji i prognoz tyczących rozwoju cywilizacji, okaże się, iż dawniejsi profeci mieli o niebo więcej optymizmu niż współcześni futurolodzy. Dziś przeważa na tym polu obawa przed zagrożeniami i wyraźna niechęć do konstruowania jakichkolwiek utopii. Śmiałego futurologa zastąpił zatroskany sceptyk albo nawet katastrofista. Tekst z 25 września 1999.

Ukazała się właśnie nowa książka Stanisława Lema "Bomba megabitowa". Jest to zbiór esejów poświęcony w głównym swoim zrębie skutkom rewolucji informatycznej. Rewolucję taką przewidział Lem dokładnie 35 lat temu w pierwszej swojej książce eseistycznej - "Summa technologiae". Wówczas, czyli w 1964 r., świat zdawał się jeszcze ufać w pozytywne moce techniki, wszak ludzie zaczęli latać w kosmos, a na Ziemi budowano wielkie jak ołtarz Kościoła Mariackiego "mózgi elektronowe". Pisarze fantastycznonaukowi podnieceni ową pospólną ufnością roztaczali przed czytelnikami obrazy przyszłości, gdzie człowieka w co bardziej uciążliwych czynnościach zawsze wyręczał robot. Przy okazji pojawił się nowy motyw wojny światów: zmagania ludzi z obdarzonymi sztuczną acz wyjątkowo wredną inteligencją robotami.

"Summa technologiae" niezależnie od zdumiewającej trafności prognoz co do przyszłych wynalazków (między innymi dokładny opis komputerowej wirtualnej rzeczywistości, czego nikt prócz Lema sobie wtedy nie wyobrażał) wydaje się dziś dziełem całkiem przynależnym do ducha tamtych czasów. Przede wszystkim z powodu samego obszaru zainteresowań, czyli skupienia się na kwestii rozwiązań technologicznych, które zdawały się prymarne wobec wszelkich innych sfer ludzkiej aktywności i jej rezultatów. Dostrzec w tym można zresztą podobieństwo nie tylko do ówczesnej beletrystyki fantastycznonaukowej czy futurologii, ale też do najgłośniejszych wtedy koncepcji z zakresu teorii kultury. Otóż spore fragmenty "Summy" poświęcił Lem technologiom umożliwiającym człowiekowi nieograniczone przedłużenie zasięgu jego zmysłów. W tym samym zaś 1964 r. ukazuje się słynna książka Marshalla McLuhana "Understanding Media", której główna teza brzmi: elektroniczne środki przekazu są przedłużeniami zmysłów ludzkich.

Dziś, po 35 latach od wydania "Summy", Lem mówi o sobie jako o futurologu w czasie przeszłym i podobnie traktuje swoją literacką twórczość fantastycznonaukową. Bez fałszywej skromności przypomina o swych sprawdzonych przewidywaniach, ale sam "prewidyzm", czyli prorokowanie o tym, co stać się może, traktuje z dystansem. Bardziej zajmuje go refleksja nad tym, co jest. Kto wie czy nie dlatego, że raz po raz potwierdza się na naszych oczach stara prawda, iż teraźniejszość potrafi być bardziej zaskakująca od najfantastyczniejszych rojeń przepowiadaczy.

Tak czy siak "Bomba megabitowa" to już nie futurologia, lecz rozbudowana konstatacja nad stanem rzeczy w technologii i kulturze. W dodatku - konstatacja, w której próżno by szukać krańcowego zadowolenia ze spełnionych prognoz. Dominuje analityczny chłód inkrustowany wtrętami krytycznymi. I w ten oto sposób ujawnia się w "Bombie megabitowej" duch czasów dzisiejszych, zgoła odmienny od tego sprzed 35 lat.

Tegoż ducha czasów odnajdziemy w innych też lekturach i wypowiedziach. Przywoływany przez Lema Neil Postman najpierw przestrzegał przed destrukcyjną rolą coraz łatwiej dostępnej i coraz więcej czasu wypełniającej rozrywki, by później snuć posępne, a niekiedy alarmistyczne rozważania nad postępującym triumfem techniki nad kulturą, który prowadzi nieuchronnie do dehumanizacji. Samuel Huntington przenosi pole globalnego konfliktu z ideologii i gospodarki na różnice kulturowe i religijne, widząc w nich zarzewie przyszłej wojny światowej. Noam Chomsky, nieprzejednany lewicowy krytyk amerykańskiego imperializmu, uważa Internet za najbardziej skuteczne narzędzie zniewolenia. Wszystko zmierza ku gorszemu, zaś postęp technologiczny zamiast tej tendencji zapobiegać, wydatnie ją wzmacnia.

Przyszło do tego, że nawet postmoderniści, niegdyś całkiem zadowoleni z mieszania się wątków i poziomów kultury, teraz zdają się dostrzegać wartość utraconej przez współczesną cywilizację normy porządkującej. Francuscy papieże posmodernizmu Jean Baudrillard i Jean François Lyotard uprawiają dziś krytykę kultury opanowanej przez elektronikę nie wyrzekając się, co dawniej w ich przypadku trudne było do wyobrażenia, refleksji moralno-etycznej.

Rośnie przeto grono technosceptyków, do którego dołączył właśnie Stanisław Lem. Dokładnie teraz wypada 30 rocznica uruchomienia sieci informatycznej, która dała początek Internetowi. I oto Lem, miast radować się przy tej okazji z pożytków płynących z nieograniczonych możliwości przesyłu informacji, narzeka, że w sieci lęgnie się o wiele więcej głupstwa niż mądrości, więcej zła niż dobra - buszują tam bezkarnie producenci komputerowych wirusów, złodzieje programów, pornografowie i inni demoralizatorzy. Elektroniczna demokracja okazuje się iluzją. Przeciętny użytkownik Internetu, choć może do woli żeglować po sieci, nie ma nawet drobnego ułamka wpływów, jakie zapewnili sobie światowi potentaci w dziedzinie oprogramowania.

"I jest wreszcie dziedzina - pisze Lem - w której Internet może się przyczynić do zła o wiele szybciej, łatwiej i pewniej aniżeli do dobra (...). Mam na myśli domenę polityki. Internet jest to, powiem z ostrożności lapidarnie, taki rodzaj łączności, który łatwiej pozwala ustalić adresatów informacji aniżeli nadawców informację ślących. Inaczej mówiąc, obecnie Internet umożliwia zachowanie anonimowości nadawców, a w sferze polityki różnica owa może stanowić różnicę pomiędzy pokojem a wojną nawet (...). Państwa będą sobie anonimowo szkodziły raczej, aniżeli miały bezanonimowo pomagać sobie i wzajem się wspierać".

 

Eksplozja "bomby megabitowej" na razie nie przyniosła aż tak katastrofalnych skutków na poziomie polityki międzynarodowej. Jej efekty są za to całkiem wyraźnie zauważalne w sposobach korzystania z informacji i w dokonujących się zmianach statusu informacji. Wraz z początkami rewolucji informatycznej pojawiło się wielokrotnie już opisywane zjawisko szumu informacyjnego. Istotnym problemem stała się możliwość radzenia sobie z nadmiarem informacji, z odsiewem tego, co ważne, od tego, co nieważne. Przy okazji słowo "informacja" skutecznie wyodrębniło się z pola znaczeniowego, które niegdyś dzieliło ze słowem "wiedza".

Do takiego stanu rzeczy przyczyniły się, media elektroniczne (radio, telewizja, w końcu komputer osobisty), których główną przewagą nad drukiem miało być przyspieszenie obiegu informacji. Informacja "szybka" okazywała się ważniejsza od informacji "pewnej". Co gorsza, nie przewidziano, że owa szybkość może być nie tylko zbawiennym atrybutem środka przekazu, ale też ukształtowaną przez nawyk korzystania z mediów elektronicznych cechą funkcjonowania informacji w umyśle jej odbiorcy. Otóż - błyskawicznie przesyłane przez telewizję czy komputer treści po błyskawicznym ich odebraniu równie błyskawicznie emigrują z pamięci. Doprawdy, trudno w takiej sytuacji mówić o wiedzy, która dawałaby w miarę trwałe oparcie i do której można byłoby się odwoływać przy różnych okazjach.

Prawie 20 lat temu amerykański socjolog mediów Orrin E. Klapp zauważył, że w najbardziej rozwiniętych technologicznie społeczeństwach następuje kryzys rozumienia. "Kryzys rozumienia - pisał Klapp - powoduje, że ludzie dostrzegają wokół wiele bezsensu, a mało tego, co jest ważne (...). Interpretacja w braku wiarygodnych odniesień jest improwizowana, relatywistyczna, okazjonalna; przy interpretacji wydarzeń chodzi więc nie o to, jak jest naprawdę, lecz o to, jak zareaguje dane audytorium (...). Jedną z oznak dezorientacji jest rozkwit kultów, zarówno w ramach, jak poza ramami tradycyjnych Kościołów, których wyznawcy szukają po omacku czegoś, w co mogliby wierzyć lub co odkryłoby im rąbek rzeczywistości znajdującej się poza sferą świadomości potocznej. Inni kierują się w stronę magii, horoskopów, wróżbiarstwa itp. w poszukiwaniu wyjaśnienia tego, co się dzieje lub co ma nastąpić".

 

Dokładnie nad tym samym ubolewa dziś Stanisław Lem, przy czym na piętnowane przez Klappa "bajdoły" w postaci magii i wróżbiarstwa natyka się co chwila w Internecie, do którego, jak pisze, jest "NIESTETY podłączony". Autor "Bomby megabitowej" anonsując się jako wielce surowy przeciwnik nie tylko nawet tak modnej dziś astrologii, ale także rozmaitych wojen gwiezdnych, Supermanów i Batmanów, podrzucanych nam z rezerwuaru amerykańskiej kultury masowej, staje w obronie postawy racjonalistycznej. Drwi z najbardziej popularnych motywów współczesnej science fiction nie dlatego, że z założenia mają one charakter fikcyjny, lecz dlatego, iż nie są poparte żadnym rozeznaniem naukowym, pozostając jedynie "atrakcyjnym łgarstwem". Przestrzega przed "fantomatyką", czyli rzeczywistością wirtualną, gdyż jej rozwój prowadzi do "pojedynków świata skłamanego z autentycznym".

Lem zdaje się twardo stać na gruncie rozsądku i - horribile dictu - naukowego poglądu na świat. Spuszcza strumień zimnej wody na rozpalone głowy wizjonerów bezrefleksyjnie śniących o stworzeniu sztucznej inteligencji i przestrzega przed poddaniem się kultowi "fałszywego bóstwa technologii", podobnie jak przed zatratą perspektywy etycznej w korzystaniu z nowych udogodnień i gadżetów cywilizacji. Taka postawa sceptyka-moralisty przypomina trochę wymyślonego kiedyś przez Zbigniewa Herberta pana Cogito, który wciąż dziwił się absurdom tego świata. Lem może aż tak bardzo się nie dziwi, kiedy włącza swoją internetową przeglądarkę i przekonuje się, jak głęboko ludzie tkwią w oparach elektronicznie propagowanego absurdu. To przekonanie nie zwalnia go jednak z obowiązku dzielenia się obawami co do dalszego biegu rzeczy i pewnie dlatego "Bomba megabitowa" kończy się taką oto niewesołą refleksją: "Wiek XXI będzie inny niż jego liczne teraz przewidywania, wysadzane klejnotami dziwacznych pomysłów. Będzie może i okrutniejszy od naszego krwawego stulecia. To, co globalnie naczelne, źle podlega predykcjom. (Jak rozpad ZSRR, triumfy biotechniki czy usieciowienie łącznościowe świata). Może świat naprawdę nie ma krawędzi, lecz my sami urwiska, a więc i krawędzie, utworzymy". 

Polityka 39.1999 (2212) z dnia 25.09.1999; Kultura; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Pan Cogito przed monitorem"
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną