BARTEK CHACIŃSKI: – Pana książka, która opisuje stagnację dzisiejszej kultury popularnej pochłoniętej nieustannymi powrotami do przeszłości, ukazała się w Polsce po siedmiu latach od oryginalnego wydania. Sama jest trochę retro. Zmieniłby pan w niej coś?
SIMON REYNOLDS: – Główne tezy „Retromanii” wydają mi się aktualne, ale pewnie dodałbym kilka nowych. Tytułowe hasło dalej obowiązuje, choć obecnie dzieje się w muzyce wiele zjawisk, które napawają mnie pewnym optymizmem, są futurystyczne. Muzyka zaczęła nabierać mocniejszego, bardziej cyfrowego brzmienia. Są nowe nurty w rapie z wokalami przetwarzanymi przez efekt Auto-Tune. Kiedy pisałem książkę, cała muzyka alternatywna wydawała się retro, miała wyblakłe, analogowe brzmienie. Oczywiście i dziś jest retro pop. Bruno Mars wydaje się jego królem, jest Lana Del Rey, na festiwalach dominuje nostalgia. Ale wydaje się, że szczytem tego całego zjawiska powrotów do przeszłości była płyta Daft Punk „Random Access Memories” wydana pięć lat temu. Całość opowiada o pamięci, odwoływaniu się do minionych epok. Mamy tu choćby wspomnienie Giorgio Morodera, jednego z twórców nurtu disco.
Może muzycy Daft Punk czytali pana książkę?
Nie mam pojęcia, bo choć robiłem z nimi wywiad [dla „New York Timesa” – przyp. red.], nie udało mi się tego ustalić. Wydaje mi się dziwne i zaskakujące, że w każdym miejscu na świecie w pewnym momencie niemal co godzinę rozbrzmiewał utwór „Get Lucky”. Symbolicznego znaczenia nabrał też występ Daft Punk na nagrodach Grammy. Grali w towarzystwie Steviego Wondera i gitarzysty Neila Rodgersa z Chic. Pomyślałem wtedy, że chyba nigdy jeszcze płytą roku na Grammy nie został album, który mógłby być hitem dokładnie 30 lat wcześniej.