Mimo że wybory dopiero przed nami, a kampania oficjalnie się nie rozpoczęła, wyścig o głosy warszawiaków i warszawianek trwa od jakiegoś czasu. Serial Showmaxa reaguje na to, pokazując zakulisowe dyskusje dotyczące przyszłego boju o stolicę. Przenosimy się na Nowogrodzką, gdzie rzecz jasna stawia się Patryk Jaki, a także – niespodziewanie – Janusz Korwin-Mikke. Odwiedzamy również kwaterę główną PO, a raczej jej tajny pokój narad, w którym Grzegorz Schetyna, Adam Szejnfeld i Sławomir Neumann dają popis arogancji.
Czytaj także: Wybory prezydenckie w „Uchu prezesa”
Plany podboju Warszawy
„Na Warszawę!” jest odcinkiem zabawnym, pełnym barwnych postaci. Zaczyna się od krótkiej scenki z panią Basią, która na chwilę wikła się w grozę reprywatyzacji. Później widzimy, jak Płaszczak, obecnie szefujący MON, „załatwia” dla Polski rakiety Patriot – niby akcent w tle, ale bardzo udanie komentujący zbrojeniowe perypetie ministerstwa. Potem zaś na scenę wkraczają „gwiazdy” – kandydaci.
Co znamienne, w obozie PO nieobecny jest sam kandydat, a zamiast niego pojawiają się trzej wspomniani wyżej władcy marionetek, którzy przy kawie i paluszkach omawiają swoje niezwykle oryginalne plany walki o Warszawę. To wiele mówi. A relacja Prezes – Patryk Jaki jest pokazana jako wybitnie stronnicza, z młodym politykiem przytakującym na wszystko i momentami bredzącym bez żadnych filtrów.
Czytaj także: W „Uchu prezesa” Polska jest jak... Iran
Poligon bezwzględnej partyjnej wojny
To smutny widok. Znowu – tradycyjnie w „Uchu...” – śmiejemy się przez łzy. Bo co z tego, że sceny są śmieszne, a postaci dziwaczno-pokraczne, skoro po chwili przychodzi namysł, że to przecież prawdziwe, a serialowy uśmiech Schetyny i bredzenie Jakiego to być może przyszłość Warszawy, która stanie się poligonem dla bezwzględnej partyjnej wojny.
W zasadzie kandydatów PO i PiS jako tako ratuje tylko Korwin-Mikke, który wpada do Prezesa na chwilę, ale kradnie cały odcinek, z prędkością karabinu maszynowego wypluwając z siebie zdania i pokazując, że może i jest źle, ale zawsze mogłoby być gorzej.
Co ciekawe – i znowu: już chyba tradycyjne – sam Prezes, poprzez kontrast, jawi się jako ten normalny w otoczeniu postrzeleńców, nie tylko ze swojego środowiska, ale i innych partii czy planet, jak w przypadku Korwina-Mikkego.
Czytaj także: Powrót politycznej satyry