Zapaleni czytelnicy raczej bez problemu wymienią kilka japońskich nazwisk. Mistrzowie Kobo Abe („Kobieta z wydm”), Kenzaburō Ōe („Zerwać pąki, zabić dzieci”) czy Osamu Dazai („Zatracenie”) albo bardziej popularni – jak Haruki Murakami („Przygoda z owcą”), Hiromi Kawakami („Pan Nakano i kobiety”), Natsuo Kirino („Groteska”) czy Banana Yoshimoto („Kuchnia”). Ale jest cała grupa twórców, którzy nie przychodzą do głowy na hasło „literatura japońska”. Ich książek nie znajdziemy na półkach z powieściami, ale w sklepach i stoiskach z mangami.
Z daleka trudno je zresztą odróżnić od charakterystycznych tomików japońskich komiksów. Mają takie same kolorowe okładki, przedstawiające bohaterów o wyrazistych oczach. Dopiero po otwarciu okazuje się, że stron nie pokrywają dynamicznie rysowane kadry, lecz zwykłe akapity pełne liter – i okazjonalne ilustracje. Oto light novels, „lekkie powieści”, w skrócie nazywane LN. Japońska odmiana literatury pulpowej, która dorobiła się własnej subkultury.
Cechą charakterystyczną (istnieje oczywiście wiele wyjątków) „lekkich powieści” jest koncentracja na postaciach, zarówno w prowadzonej narracji, jak i w ułatwiających zagłębienie się w lekturze ilustracjach – w tym na okładkach i rozkładówkach. Często pojawiają się elementy fantastyczne. Obok klasycznych romansów czy fantastyki zdarzają się też bardziej specyficzne gatunki, kierowane np. do miłośników militariów. W skrócie – nisze i fetysze. LN są zwykle krótsze niż „normalne” powieści i pisane prostszym językiem (w oryginale do ich odbioru wystarcza znajomość podstawowego zbioru ideogramów kanji). Nieliczne opisy ustępują miejsca dialogom i monologom wewnętrznym.