Swoim 120 milionom abonentów Netflix proponuje głównie programy anglojęzyczne. Trudno się dziwić, skoro większość liczącej się globalnie produkcji filmowej i telewizyjnej powstaje w Stanach Zjednoczonych, a język angielski stał się współczesnym lingua franca. Cóż jednak zrobić, gdy znudzą się nam amerykańskie seriale i mamy ochotę na nieco telewizyjnej egzotyki? Może wybrać kilka spośród produkcji oryginalnych, kręconych z dala od słonecznej Kalifornii. Oto trzy nasze propozycje.
„Fauda”, opowieść o terrorystach
Serial izraelski, w którym aktorzy posługują się językami hebrajskim i arabskim. To opowieść o palestyńskich terrorystach i walczących z nimi tajnych służbach, daleka jednak od stylistyki „zabili go i uciekł”. „Fauda” dość uczciwie przedstawia racje obu stron, pokazuje, jak nakręca się spirala nienawiści, jak jedna niefortunna decyzja potrafi uruchomić ciąg tragicznych zdarzeń. Portretuje dwa narody, żyjące na tej samej ziemi, splecione w morderczym uścisku, w sytuacji, z której nie ma wyjścia, skazane na toczący się bez końca konflikt.
Warstwa sensacyjna jest pozbawiona efekciarstwa, i dzięki temu bardziej wiarygodna i interesująca niż w jakimkolwiek serialu amerykańskim. Szczególną uwagę zwracają portrety kobiet, matek i żon, zaangażowanych w wojnę nie mniej niż ich synowie i mężowie, i ponoszących większe niż oni ofiary – żadna z nich nie jest w „Faudzie” dodaną dla ozdoby atrakcyjną laleczką. Bardzo niehollywoodzkie i bardzo wciągające. Pierwszy sezon ma trzynaście półgodzinnych odcinków, drugi został już zapowiedziany.
Czytaj także: Kiedy i jakie seriale oglądamy? Netflix zbadał i ujawnia
„Nobel” o polityce, ropie i opium
Serial norweski, opowiadający o żołnierzach sił specjalnych i polityce, toczący się na dwóch planach: afgańskim i norweskim. Tu, nie tak znów liczne, sceny strzelanin są tylko tłem do opowiedzenia historii o polityce, ropie i opium.
Główny bohater, norweski oficer komandosów, zostaje wplątany w skomplikowaną sieć intryg. Co zaskakujące, najtrudniejsze doświadczenia czekają go dopiero po powrocie z objętego wojną kraju. Uzyskany światłem kontrast między Afganistanem a sterylnie czystym Oslo jest uderzający. Również dlatego, że „afgańska” część narracji jest o wiele prostsza i łatwiejsza do przewidzenia, zaś część „norweska” przypomina bardzo mroczny i skomplikowany skandynawski kryminał. Jeden sezon, osiem wciągających odcinków.
Czytaj także: Jak z Netfliksa korzystają matki?
„Bardzo tajne służby”, czyli Francja sama z siebie kpi
Na koniec coś lżejszego. Francuski serial komediowy o agentach bliżej niesprecyzowanej agencji wywiadowczej, w której pracują niemal wyłącznie kretyni. Rzecz dzieje się na początku lat 60., Francja ma nieuzasadnione aspiracje mocarstwowe, panie i panowie ubierają się jak w „Mad Men”, choć do postaci z Bondów wiele im brakuje.
Główny bohater zajmuje się ukrywaniem romansu z emancypującą się właśnie córką szefa, jego kolega, działający „na odcinku” północnoafrykańskim, wynajmie własne algierskie mieszkanie (Algieria zawsze będzie francuska, a ceny nieruchomości wzrosną) nawet miejscowym terrorystom, inny agent podejrzewa samego siebie o zdradę, wypożyczony z Mossadu wykrywacz kłamstw działa prawidłowo tylko wtedy, gdy zadaje się pytania o antysemityzm...
Bardzo to wszystko zabawne, choć zadziwia, że Francuzi, podejrzewani zawsze o lekkie przewrażliwienie, potrafią tak kpić z samych siebie. Jeden sezon, dwanaście odcinków. Z szansą na kontynuację, za co trzymamy kciuki.
Czytaj także: Netflix to też ciekawe dokumenty