Ten film trzeba usłyszeć. Choćby dlatego, że o dźwięk w „Dunkierce” widzowie spierali się miesiącami – z jednej strony wychwalano, z drugiej oskarżano o to, że jest zbyt głośna. Owszem, filmy wojenne – a ten jest historią Operacji Dynamo, czyli ewakuacji otoczonych przez siły niemieckie oddziałów brytyjskich późną wiosną 1940 r. – zwykle nie należą do najcichszych. Jednak w tym wypadku pojawiły się sugestie, że dźwięk jest najważniejszym narzędziem, które utrzymuje napięcie.
W konkurencji oscarowej film Christophera Nolana ostatecznie zdobył statuetki za montaż, dźwięk i montaż dźwięku. Stał się tym samym największym zwycięzcą tzw. kategorii technicznych. Tych, w których tradycyjnie wygrywa dobrze zrealizowane masowe kino – często wojenne albo fantastyczno-naukowe, co logiczne, bo to w tych gatunkach jest zwykle najwięcej pracy nad dźwiękiem. Specjalista w tej dziedzinie Gregg Landaker, któremu praca nad „Dunkierką” przyniosła już czwartego Oscara (nominowany był dziewięciokrotnie) i który zdecydował się w ten sposób zakończyć karierę, zaczynał od nagrody Akademii Filmowej za „Imperium kontratakuje” 37 lat temu. Także Richard King zdobył w ten sposób już czwartą statuetkę – przy czym dwie poprzednie również przyniosła mu współpraca z Nolanem.
Scenariusz, który Anglik napisał do „Dunkierki”, był dość krótki, liczył sobie 76 stron. Ale bardzo muzyczny. Bo Nolan jak mało który filmowiec nauczył się grać całym arsenałem dźwiękowych sztuczek i jak mało który nadaje się do opowiedzenia o naturze wszystkich tych „kategorii technicznych”.
Między ciszą a ciszą
Wita nas w „Dunkierce” względna cisza – z odgłosem kroków żołnierzy idących przez opustoszałe miasto i furkotem spadających z nieba ulotek informujących, że są otoczeni i zachęcających do poddania się. Ta cisza to – według podręcznika dla filmowców Małgorzaty Przedpełskiej-Bieniek („Sztuka dźwięku”, Warszawa 2017) – jedna z warstw ścieżki dźwiękowej. Oprócz niej mamy warstwę informacyjną (dialogi, głos narratora, gwar w tle), uzupełniającą (efekty synchroniczne, czyli nakładane w postprodukcji, sound design i efekty specjalne), a do tego jeszcze muzykę. Laureaci kategorii Dźwięk to ci, którzy w odpowiednich proporcjach zmiksowali wszystkie te warstwy. Laureaci nagród za Montaż dźwięku to z kolei ci, którzy zajęli się przygotowaniem całej warstwy dźwiękowej – od brzmienia dialogów, przez dograne trzaśnięcie drzwiami, po sztucznie wykreowane odgłosy.
„Cisza nie jest zwykłym brakiem dźwięku – pisze Przedpełska-Bieniek. – Cisza na ekranie to cisza przed burzą. Jej znaczenie zależy od kontekstu”. Czasem ma – dodajmy – znaczenie fundamentalne dla całego filmu. Najgłośniejsza w ostatnich latach kosmiczna cisza w „Grawitacji” Alfonso Cuaróna przyniosła komplet Oscarów za dźwięk i laur za muzykę dla Stevena Price’a, kompozytora, który musiał przejąć część zadań wykonywanych zwykle przez twórców efektów dźwiękowych. Ale u Nolana, jak u Hitchcocka, na którego zresztą wielokrotnie się powoływał, cisza praktycznie zawsze jest narzędziem sygnalizowania rosnącego napięcia – jeśli jest cicho, to znaczy, że za chwilę rozlegnie się tym bardziej ogłuszający dźwięk. Jak strzały, które przerywają tę spokojną pierwszą scenę i zmuszają żołnierzy do ucieczki na oślep.
Za chwilę jeden z nich znajdzie się na plaży, w tłumie czekających na ewakuację żołnierzy, których krzyki zagłuszy wycie charakterystycznych syren nurkujących Junkersów Ju 87 (zwanych u nas „sztukasami”). Te niemieckie bombowce miały prócz wyrządzania fizycznych szkód działać psychologicznie, siejąc panikę w szeregach nieprzyjaciela. Żołnierze wspominają, że ich nalot był najbardziej przerażającym odgłosem, jaki w życiu słyszeli. Richard King nie mógł znaleźć zachowanej syreny akustycznej tego typu i, bazując na przedwojennych nagraniach, zbudował własny model urządzenia. Ich wykorzystanie to jedna z pierwszych scen, w których opisane trzy warstwy łączą się w „Dunkierce” w jedną. Strzępki dialogów są trudne do wychwycenia, bo jednocześnie słychać muzykę i przeraźliwie głośne efekty dźwiękowe. W tym wybuchy, które brzmią inaczej na lądzie, inaczej w wodzie, a inaczej w powietrzu – a akcja filmu toczy się na tych trzech planach.
Tu znów przypomnieć trzeba protesty widowni, która nie zawsze była w stanie usłyszeć, co mówią aktorzy. I odpowiedź Nolana, który jeszcze w czasach „Interstellar” (realizowanego z tą samą ekipą dźwiękową, wówczas tylko nominowaną do Oscara) tłumaczył, że świadomie miksuje niektóre dialogi ciszej: „Są chwile, gdy potraktowałem je jako efekt dźwiękowy – odrobinę cichszy niż pozostałe, tak by widz miał świadomość tego, jak głośne są w tym momencie dźwięki otoczenia”. Gregg Landaker ujął to krócej: „Kiedy znajdziesz się w rakiecie kosmicznej, nie będziesz mógł prowadzić normalnie rozmowy” – mówił serwisowi Cinemablend.com.
– Taki sposób miksowania dialogów częściej spotyka się w kinie europejskim, w amerykańskim dialogi są zwykle starannie wypreparowane. U Nolana brzmi to dobrze, naturalnie, co zapewne jest efektem nagrywania postsynchronów: aktorzy dostają dużo dźwięku na słuchawki, a to zmusza ich do krzyku – tłumaczy Małgorzata Przedpełska-Bieniek. – Cała „Dunkierka” to jednak film permanentnie bardzo głośny, a dźwięk to na końcu po prostu drgania mechaniczne. Zawsze zamieniają się w impulsy nerwowe. Wszystko powyżej 80 dB jest drażniące i przy dłuższej ekspozycji męczy, nic dziwnego, że po projekcji potrzebujemy czasu, by dojść do siebie.
Efekt Nolana
Zamawiając muzykę do swojego filmu, Christopher Nolan poprosił kompozytora Hansa Zimmera o jedno: żadnej emocjonalnej muzyki. To prośba dość zaskakująca, biorąc pod uwagę to, co taki soundtrack robi z nami podczas projekcji. „Reżyserzy filmowi używają muzyki do tego, by przekazać nam, co mamy czuć, oglądając sceny, które bez dźwięku byłyby niejasne. Albo żeby wzmóc emocje w chwilach szczególnie dramatycznych” – pisze Daniel J. Levitin, autor książki „This Is Your Brain On Music” i spec od psychologii muzyki.
Ale Nolan nie chciał zanadto psychologizować. Zamiast filmu wojennego w stylu „Szeregowca Ryana” Stevena Spielberga, który pokazuje wojnę w pełni chaosu i z perspektywy jednej osoby, miał kręcić kino z bohaterem zbiorowym i chciał wykreować – jak sam przyznawał – atmosferę napięcia i walki z czasem. „Cały film miał być oparty na rytmie” – mówił.
Muzyka w „Dunkierce” jest więc zsynchronizowana z tempem efektów specjalnych. Rytm wyznacza cykanie zegarka (należącego zresztą do samego reżysera) albo terkot silnika łodzi, na której płyną cywilni ratownicy z Anglii. A zarazem zlewające się z nimi długie fragmenty przyspieszającego staccato smyczków.
Zimmer, pracujący z nim Balfe i Benjamin Wallfisch wykorzystywali głównie wiolonczele i kontrabasy, wydobywając z nich wzmocnione elektroniką drony, czyli (nie mylić z dronami jako pojazdami bezzałogowymi) wybrzmiewające cały czas dźwięki lub akordy towarzyszące całej reszcie utworu, zwykle na bardzo niskich częstotliwościach. Muzyczne drony to rzecz znana od stuleci (taki stały dźwięk zwany też burdonem mamy choćby w muzyce ludowej granej na lirze korbowej czy dudach), ale w XX w. odkryta na nowo przez minimalistów i studia muzyki elektronicznej, a później stopniowo wchodząca do filmu, głównie poprzez horrory – np. „Mgłę” Johna Carpentera – bo wnosi pożądaną w nich nutę niepokoju. Dziś używana z mocniejszym efektem, także dzięki możliwościom nowoczesnych sal kinowych, i wykorzystywana częściej – choćby przez zmarłego niedawno Islandczyka Jóhanna Jóhannssona (filmy „Sicario” i „Nowy początek”).
W „Dunkierce” przytłaczające basowe drony nie pozwalają wyjść ani na moment z sytuacji skrajnego napięcia. Problem w tym, jak jeszcze podnieść napięcie, gdy siedzimy przez pół seansu na krawędzi fotela? Tu pojawia się jeszcze jeden środek wyrazu, tajna broń Christophera Nolana, po którą sięga od czasów „Prestiżu” i którą wykorzystywał w nagradzanym „Mrocznym Rycerzu”, czyli specyficzna iluzja słuchowa, tzw. dźwięk Sheparda.
Rzecz polega na tym, że gdy jeden instrument gra idącą ku górze partię, towarzyszy mu drugi, grający to samo, ale o oktawę niżej. I gdy ten pierwszy stopniowo się wycisza, ten drugi gra równie głośno, ale dublowany jest z kolei przez kolejny, też grający tę samą podchodzącą do góry partię, ale coraz głośniej. Wrażenie jest takie, że cała melodia pnie się wyżej i wyżej w nieskończoność, przeciągając suspens. Można też analogicznie skonstruować partię schodzącą wciąż w dół. Francuski twórca muzyki elektronicznej Jean-Claude Risset przełożył to działanie na język muzyki komputerowej i uzyskał niesamowity efekt niekończącego się glissanda. W „Dunkierce” mamy jedno i drugie, w najmocniejszej postaci w kulminacyjnych scenach filmu, ilustrowanych przez temat „The Oil”.
W istocie dźwięk Sheparda (od interesującego się tym fenomenem amerykańskiego psychologa Rogera Sheparda) był w tym przypadku nie tylko narzędziem, ale wręcz inspiracją dla całego scenariusza. Zimmer przyznał, że wskutek tych wszystkich zabiegów to pod kątem muzyki montowano, zresztą z tym większą trudnością, cały ten film. A jej ostatecznym autorem był tak naprawdę Nolan. Dowodem tego, że Akademia Filmowa to dostrzegła, są nagrody za montaż i statuetka dla Alexa Gibsona odpowiedzialnego za edycję muzyki, czyli m.in. za stworzenie temp track – wstępnej, prowizorycznej wersji muzyki, która ma odpowiadać pod względem tempa tej ostatecznej, by można było do niej montować film. To pierwszy, historyczny Oscar dla osoby pełniącej tę funkcję.
Odgłosy nieprzyjaciela
Cała ta praca przynosi też efekty uboczne. Po pierwsze, lepiej nie wstawać z fotela w trakcie projekcji – bo poza niepokojem dźwięk Sheparda może, jak pokazały doświadczenia, wywołać u słuchających krótkotrwałe zaburzenia równowagi (uczucie spadania). Po drugie, zaprogramowana na pozbawioną emocji muzyka wzmaga wrażenie chłodu, o którym pisali recenzenci (np. w „Guardianie”), a nawet braku empatii. Po trzecie wreszcie, krytykowano sposób, w jaki Nolan unika nie tylko pokazywania hitlerowców, ale też używania hasła „Niemcy”. W Polsce konserwatywni krytycy doszukiwali się w tym dowodów politycznej poprawności.
To oczywiście kolejny zabieg formalny – przez niemal cały film, poza atakującymi z nieba samolotami, Niemców na ekranie nie ma. Jest za to w „Dunkierce” scena pełna bezradności i dramatu, gdy grupa żołnierzy ukrywa się we wnętrzu stojącego na plaży zardzewiałego kutra (kolejne środowisko stwarzające wyzwanie dla dźwiękowców), który zaczynają ostrzeliwać niewidoczni dla panikujących Anglików hitlerowcy. Strzały są jedynym znakiem ich obecności. Wojna to hałas, a w tej sytuacji ten hałas to Niemcy. I w tym sensie hałas rzeczywiście mógł zabijać.