Jubileuszową galę wręczenia Oscarów, którą jak przed rokiem poprowadzi showman Jimmy Kimmel, zaplanowano dopiero na 4 marca. Z tygodniowym opóźnieniem ze względu na ceremonię zakończenia igrzysk w Pjongczangu. Nominacje przyjęto z dużą ulgą, bo triumfowała różnorodność. Szansę na statuetkę ma m.in. czterech afroamerykańskich aktorów, meksykański reżyser Guillermo del Toro i Latynosi. Po raz pierwszy w historii nominowano też czarnoskórą scenarzystkę: Dee Rees („Mudbound”), a także afroamerykańską autorkę zdjęć: Rachel Morrison (też „Mudbound”). Fachowcy twierdzą, że to efekt poszerzenia grona uprawnionych do głosowania. W ciągu ostatnich dwóch lat przyjęto aż 1400 nowych członków, głównie Europejczyków.
Jak duży wpływ na branżę wywierają obcokrajowcy? Z tegorocznego rozdania wynika, że najbardziej wpływowi muszą być Anglicy, skoro aż osiem nominacji przyznano „Dunkierce” i po sześć dla „Czasu mroku” i „Nici widmo” (traktowanej w Wielkiej Brytanii za swoją). Dzięki lobbingowi m.in. Francuzów udało się wypromować pełnometrażowy dokument „Visages, villages” Agnès Vardy, nestorki Nowej Fali obchodzącej w tym roku jubileusz 90-lecia.
Krajobraz oscarowy po akcji #MeToo? Usunięto z Akademii Harveya Weinsteina. Co najmniej cztery filmy, które znalazły się w gronie dziewięciu najlepszych, w centrum opowieści stawiają kobietę; sześć z nich wyprodukowały kobiety. Wśród twórców dotkniętych oskarżeniami o molestowanie – poza Kevinem Spaceyem, wyciętym i zastąpionym we „Wszystkich pieniądzach świata” przez Christophera Plummera – najdotkliwiej odczuł zmiany James Franco, który niedawno jeszcze odbierał Złoty Glob za rolę w „The Disaster Artist”. „Nigdy nie dowiemy się, jak było naprawdę, jednak brak nominacji dla niego sprawia, że na oscarowej gali będzie o jeden dziwny i nieprzyjemny moment mniej” – ocenił „The New York Times”.