Gniew prowincji
Sam Rockwell o swojej roli w „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”
Piotr Czerkawski: – „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” nie są pierwszym filmem, przy którym współpracował pan z reżyserem Martinem McDonaghem. Wcześniej nakręciliście razem m.in. „7 psychopatów”. Co sprawiło, że postanowiliście ponownie połączyć siły?
Sam Rockwell: – McDonagh jest jednym z reżyserów, którym się nie odmawia. Choć myślisz, że wiesz, czego się po nim spodziewać, i tak za każdym razem jest w stanie cię zaskoczyć. Uwielbiam np. sposób, w jaki Martin konstruuje postaci wyrzutków społecznych i outsiderów. W filmach większości innych reżyserów bohater w typie granego przeze mnie oficera Dixona byłby po prostu małomiasteczkowym furiatem, który wzbudza w widzach automatyczną niechęć. Tymczasem u Martina nawet taka postać skrywa w sobie niespodziewaną głębię.
Rola Dixona w „Trzech billboardach...” jest wymagająca. W jaki sposób udało się panu tak wiarygodnie odegrać przemianę głównego bohatera, który początkowo wydaje się niegodziwcem, ale potem odkrywa w sobie pokłady szlachetności?
Każdy z nas ma wiele twarzy i w zależności od kontekstu zachowuje się zupełnie inaczej, a przecież przez cały czas pozostaje sobą. Im bardziej skomplikowana osobowość bohatera, tym większa frajda zarówno dla aktora, jak i dla widza. Jednym z najważniejszych seriali ostatnich lat okazał się „Breaking Bad”, który opowiada o nieśmiałym nauczycielu chemii przeistaczającym się na naszych oczach w bezwzględnego gangstera. Jeśli publiczność uwierzyła w coś podobnego, nie powinna mieć żadnego problemu z zaakceptowaniem tego, co dzieje się z Dixonem.
Wydaje się jednocześnie oryginalny i mocno zakorzeniony w tradycji amerykańskiego kina, które od lat uwielbia neurotycznych buntowników.