Kultura

Odkopane kopy

Seagal, Norris, Van Damme: wszyscy w służbie prawicy

Chuck Norris na planie filmu akcji. Aktor nie stroni też od akcji politycznych. Chuck Norris na planie filmu akcji. Aktor nie stroni też od akcji politycznych. Metropolitan Filmexport/Collection Christophel / East News
Steven Seagal, Chuck Norris i Jean-Claude Van Damme popierają Donalda Trumpa i nie buntują się przeciw rasizmowi. Kopią z półobrotu w służbie prawicy.
Aktor Jean-Claude Van Damme na premierze serialu „Jean-Claude Van Johnson”.Marc Piasecki/Getty Images Aktor Jean-Claude Van Damme na premierze serialu „Jean-Claude Van Johnson”.
W 2016 r. Steven Seagal wystąpił o rosyjskie obywatelstwo i otrzymał je z rąk samego prezydenta Putina.Alexei Druzhinin/Sputnik/East News W 2016 r. Steven Seagal wystąpił o rosyjskie obywatelstwo i otrzymał je z rąk samego prezydenta Putina.

Technicznie kopniaki mogą być naprawdę trudne, wymagające wręcz genetycznie zdeterminowanej gibkości od Jeana-Claude’a Van Damme’a, który wykonywał je setki razy w filmach sztuk walki w latach 80. i 90. Najpierw robił wymach jedną nogą w górę i w takim szpagacie zaczynał na drugiej nodze obracać się wokół własnej osi, by w końcu uderzyć przeciwnika stopą w skroń i w tak finezyjny sposób pozbawić go przytomności. Van Damme, który przez pięć lat studiował m.in. w tym celu balet, wykonywał to kopnięcie tyle razy, że powtórzenia wryły się we wspomnienia z późnego dzieciństwa ludzi, którzy oglądali wtedy, także w Polsce, jego filmy „Krwawy sport” (1988 r.) czy „Uniwersalny żołnierz” (1992 r.).

Ale w nagraniu na portalu TMZ z października zeszłego roku Van Damme stoi już spokojnie na parkingu, z małym psem na ręku i rozmawia z paparazzi o amerykańskiej polityce. Bagatelizuje dyskryminację muzułmanów i problem molestowania seksualnego. Mówi też, że prezydent Stanów Zjednoczonych „powinien się napić z Putinem wódki”, by się z Rosją pogodzić.

Nie po raz pierwszy Van Damme wstawia się za Putinem. „W filmie TMZ oraz w innych publicznych momentach Van Damme prezentuje się jak człowiek, który traktuje siebie całkiem poważnie. Przez to jego autoironiczny występ w nowej produkcji telewizyjnej »Jean-Claude Van Johnson« wydaje się nie uczciwym prześwietleniem jego kariery, ale raczej próbą powrotu, w której wykorzystał tylko dostępne możliwości” – analizuje Ian Crouch w „New Yorkerze”.

Van Damme w serialu Amazon Studios (dostępnym w sieci od grudnia) jest specem od sztuk walki, grającym w kręconych w Bułgarii „złych” filmach akcji, co w scenariuszu okazuje się tylko wygodnym punktem wyjścia dla jego poważnej działalności szpiegowskiej na rzecz Stanów Zjednoczonych. Serial składa hołd umiejętnościom Van Damme’a, ale przede wszystkim jest satyrą na jego martwą od połowy lat 90. karierę filmową. Nie bez powodu zostaje w jednej ze scen „Jean-Claude Van Johnson” pomylony z Valem Kilmerem, równie nieobecnym we współczesnej popkulturze.

– Steven Seagal w „Maczecie” (2010 r.) Roberta Rodrigueza też pojawił się jako parodia samego siebie. Stał się bardzo duży i trochę się fizycznie zamienia w Marlona Brando pod koniec życia – mówi Jacek Rokosz, doktor sztuki filmowej i autor książki „Stracone dusze. Amerykańska eksploatacja filmowa 1929–1959”. Rokosz uważa, że skoro Seagalowi czy Van Damme’owi zostało tylko występowanie w pastiszach własnej twórczości, to oni dla podtrzymania poczucia własnej wartości uwierzyli, że sami są jak bezwzględni, twardzi i konsekwentni bohaterowie ich filmów akcji z lat 80. i 90., dlatego właśnie wyznają teraz prawicowe i populistyczne poglądy.

Wrogów likwidować

Może śnią sen o dawnej chwale i bezpośrednio łączą swoje kariery z tym, co ucieleśniały wtedy Stany Zjednoczone. – Życie w latach 80. było dla nich prostsze. Pieniądze przychodziły w czekach, nie czekało się na zdalne przelewy. Nie mówiło się o seksizmie, bo seksizm w ich filmach był czymś powszechnym. ZSRR było wrogiem USA, gospodarka była gospodarką, a kukurydza nie była genetycznie modyfikowana. Oni sięgają teraz do swojego subiektywnego odbioru przeszłości i myślą o tym minionym złotym wieku – tłumaczy Rokosz.

Dawni bohaterowie kina akcji są więc dziś po prostu coraz bardziej konserwatywnymi 60- i 70-latkami, co odbija się na ich poglądach – choćby na seksaferę w Hollywood. Musiała im teraz uświadomić, że emancypacja, która postępowała przecież od lat 80., jest w środowisku filmowym faktem. Obserwują, jak kobiety stają się bohaterkami kina akcji, chcą same o sobie decydować i nie chcą być już poklepywane albo szturchane. Dla nich taki lub inny nowoczesny wzorzec może się wydawać nie do przyjęcia, a znów to, co kiedyś reprezentowali, jest w ich ocenie lepsze. To się, niestety, wiąże z wyrażanymi przez nich poglądami politycznymi, bo mogą mieć w sobie mocną pokusę, żeby proste filmowe wzorce traktowania kobiet czy wrogów w życiu też jakoś wykorzystać.

Ich filmy z lat 80. są niebezpieczną mieszanką łączącą pełną testosteronu akcję i przeświadczenie, że sprawiedliwość jest tylko po ich stronie. A jedynym, zawsze dość populistycznym – korespondującym z propozycjami nowej prawicy – rozwiązaniem sytuacji kryzysowych ze scenariusza jest ostateczne zniszczenie wroga. – Nie pertraktacje, nie próba dogadania się, wzajemnego zrozumienia, przekazania, że są inne racje, tylko nawalanka, posiekanie, rozczłonkowanie, dekapitacja, bo to konkretnie dzieje się w tych filmach, skopanie kogoś na śmierć i zrzucenie go z dużej wysokości – mówi Rokosz.

Dla antagonisty te filmy kończą się tylko unicestwieniem. Nawet jeśli na początku akcji Seagal, Norris, Van Damme czy Stallone obiecują, że doprowadzą przed wymiar sprawiedliwości socjopatę, psychopatę, jakiegoś rosyjskiego generała albo bossa kartelu narkotykowego, to pod koniec oglądania widzowie mają mieć poczucie, że to nie ma sensu, że wroga trzeba jednak załatwić, dlatego że werbalnie grozi bohaterowi. – Wróg mówi: „Jeśli zabijesz mnie, na moje miejsce przyjdzie paru innych”. Na to pada odpowiedź: „No to przynajmniej nie będzie ciebie!”, i wroga sieka wirnik helikoptera, potem pojawiają się napisy końcowe i wszyscy mają przeżyć katharsis – podsumowuje ich filmografię Rokosz.

Rosyjskie obywatelstwo

Jak konkretnie coraz słabiej świecące gwiazdy filmów akcji próbują wpływać teraz na rzeczywistość polityczną w Stanach Zjednoczonych? Chuck Norris poparł niedawno bardzo kontrowersyjną kandydaturę do Senatu Stanów Zjednoczonych Roya Moore’a, mimo że w trakcie kampanii wyborczej w Alabamie został on oskarżony przez trzy kobiety o molestowanie seksualne. Miało się to wydarzyć, gdy dwie z nich były niepełnoletnie – 14 i 16 lat (trzecia miała 28 lat). Jednak budzący wątpliwości prawicowy aktywizm Norrisa nie jest niczym nowym, bo w 2012 r., w czasie kampanii wyborczej na prezydenta Stanów Zjednoczonych, nagrał z żoną wideoodezwę do innych ewangelików, ostrzegając ich przed socjalizmem: „Jesteśmy w punkcie zwrotnym i jest możliwe, że nasz kraj zostanie utracony na zawsze”.

Choć Arnold Schwarzenegger z ramienia Partii Republikańskiej wygrał w 2003 i 2006 r. wybory na gubernatora Kalifornii i posługiwał się sloganem wziętym ze swojego filmu akcji „Terminator” (1984 r.): „I’ll be back”, to Seagal wycofał się ze swojego pomysłu kandydowania na gubernatora Arizony. Został za to jednym z rezerwowych szeryfów w Jefferson Parish w Luizjanie i w Maricopa County w Arizonie, gdzie od 2009 r. nagrywał reality show „Steven Seagal: Lawman” pod kuratelą Joego Arpaio. Arpaio jest miejscowym szeryfem policji, który nękał wyłapywanych przez jego ludzi Latynosów i za to bezprawne dyskryminowanie aresztantów został skazany. Tyle że Donald Trump ostatecznie w sierpniu zeszłego roku go ułaskawił. A w listopadzie 2016 r., gdy ruszało śledztwo dotyczące rosyjskiego wpływu na wynik amerykańskich wyborów prezydenckich, Seagal przyjął z rąk Władimira Putina rosyjskie obywatelstwo. Aktor ma zakaz wstępu na Ukrainę, bo wsparł aneksję Krymu przez Rosję z 2014 r. O rosyjskim prezydencie mówił, że „jest jednym z najważniejszych, jeżeli nie najważniejszym żyjącym przywódcą politycznym”.

Ciepły stosunek do przywódców politycznych, wspieranie realnego konserwatywnego establishmentu jest już odstępstwem od modelu z filmów mistrzów sztuk walki. Seagal czy Van Damme grali w nich mężczyzn niezrozumianych, skrzywdzonych przez system. Walczyli ze złymi agentami służb specjalnych („Nagła śmierć”, 1995 r. – strażak ratuje własne dzieci i wiceprezydenta kraju przed grupą terrorystyczną byłego pracownika CIA), z niszczącymi środowisko kapitalistami („Na zabójczej ziemi”, 1994 r. – pracownik sektora naftowego na Alasce staje po stronie Inuitów) czy z handlarzami ludźmi („Poza zasięgiem”, 2004 r. – były agent specjalny i surwiwalowiec odbija sierotę z rąk handlującej żywym towarem mafii). Ten ostatni film Steven Seagal kręcił w Polsce, z Agnieszką Wagner.

Łzy karateki

Jeżeli weźmiemy pod uwagę poważną aktywność polityczną wszystkich tych aktorów w życiu prywatnym, to nasuwa się pytanie, czy istnieje jakaś ogólna zależność między kultem fizycznej tężyzny a kultem siły w polityce? Czy prawica rzeczywiście z natury mocniej i skuteczniej kopie z półobrotu? Żadnych badań naukowych na ten temat nie prowadzono i nie ma oczywiście wypracowanej reguły, która mogłaby połączyć wszystkich byłych sportowców i wszystkich konserwatystów.

Seagal, Van Damme i Norris mają jednak również osiągnięcia czysto sportowe. Norris jest mistrzem sztuk walki, sześciokrotnym mistrzem świata w karate. Seagal był pierwszym obcokrajowcem, który prowadził w Japonii treningi sportów walki, aikido dojo. Van Damme nadal trenuje zawodników Ultimate Fighting Championship i niechcący trafia ich na ringu stopą w zęby. Były mistrz UFC Cody Garbrandt opowiada, że kilka miesięcy temu po takim ciosie widział gwiazdy i zaczął krzyczeć przez zranioną wargę, że urwie Van Dammowi łeb. „On spojrzał na mnie, upadł na kolana i zaczął płakać. Poczułem się wtedy niezręcznie, trzymałem ręce na biodrach, byłem wściekły i zacząłem powtarzać jego imię Jean, bo nie wiedziałem, że ma na imię Jean-Claude. Wyszedłem potem z ringu i wyszedłem z siłowni, a ludzie, którzy tylko tę interakcję widzieli, myśleli, że to ja go uderzyłem, a on z tego powodu płacze” – opowiadał Garbrandt na YouTube.

Zazwyczaj mistrzowie sztuk walki, tacy jak Van Damme, wolą prezentować się tylko jako nosiciele trzech cech sportowców: konsekwencji, bezwzględności, siły. – Cechy te są transferowane. Jeżeli w sporcie nauczyliśmy się trwałości w dążeniu do celu, to w pozasportowym obszarze życia determinacja w realizacji postawionych sobie zadań będzie taka sama – mówi prof. dr hab. Zbigniew Dziubiński, kierownik Katedry Nauk Humanistycznych i Społecznych Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. Z tego również wynika determinacja tych mistrzów sztuk walki we wpływaniu na sytuację polityczną. Choć należałoby może też dodać, że konsekwencja i bezwzględność nieobce są również politykom, a większość z nich fizycznych cech sportowców nie posiada.

Ale kiedy poglądy polityczne wyborców radykalizują się, a argumenty merytoryczne wyrażane werbalnie przestają działać, to dużą rolę zaczyna odgrywać dla nich właśnie siła fizyczna. Skrajnym przykładem są oczywiście hitlerowskie Niemcy. Negatywne skutki zabiegów nacjonalistycznych pokazuje choćby poświęcony m.in. stosunkowi nazistów do ciała i sportu esej Jonathana Littella „Suche i wilgotne” (2008 r.).

Odejdźmy jednak od wątków politycznych, od związanych z populizmem mrocznych perspektyw i od prób wyprowadzenia ogólniejszych wniosków. Zastanówmy się, co by się stało, gdyby Van Damme poszedł w życiu prywatnym na pocztę, a placówka zostałaby zaatakowana przez uzbrojonych bandytów? Z filmu „JCVD” (2008 r.) Mabrouka El Mechriego wynika, że sława filmowa mistrza sztuk walki działałaby wtedy tylko na jego niekorzyść. Bandyci zaczęliby zaczepiać spokojnego i poważnego człowieka. Van Damme, który również, tak jak w „Jean-Claude Van Johnson”, gra w tym filmie siebie, pokazuje się tu bardzo dobrze – i tym razem nie jest to wersja pastiszowa. Aktor w „JCVD” jest przygnieciony problemami podatkowymi, przegraną sprawą o opiekę rodzicielską i zdrowiem zniszczonym przez narkotyki. A te wątki mają odzwierciedlenie w jego realnej biografii.

Znów trudno odróżnić fikcję od rzeczywistości. Jean-Claude w środku filmu wypowiada skierowany wprost do widza monolog o jego własnych życiowych niedociągnięciach: „Czemu wszyscy nie jesteśmy tacy jak ja, czemu zawdzięczam wszystkie te przywileje? – mówi. – Jestem zwyczajnym facetem. Robi mi się niedobrze, gdy widzę ludzi... którzy nie mają tego, co ja mam. Wiem, że mają zalety. Znacznie więcej zalet, niż mam ja! To nie moja wina, że ja nadawałem się na gwiazdę. Wciąż jednak pytam siebie, co ja zrobiłem na tej Ziemi? Nic! Nic nie zrobiłem!”.

I znowu zaczyna płakać.

Polityka 2.2018 (3143) z dnia 09.01.2018; Kultura; s. 83
Oryginalny tytuł tekstu: "Odkopane kopy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną