Patrząc na zdjęcia z gali rozdania Złotych Globów, można pomyśleć, że odbywająca się po raz 75. impreza była pogrzebem starego Hollywood. Niemal wszystkie aktorki i wszyscy aktorzy pojawili się na gali w czarnych strojach. Obok gwiazd filmów i seriali zasiadły aktywistki zajmujące się prawami kobiet. Czy jednak to prawdziwa zmiana czy tylko bardzo dobrze zaplanowane posunięcie marketingowe, które ma przywrócić wiarę, że w Hollywood coś może się zmienić?
Uważny widz zapewne dostrzegł, że wiele kobiet i mężczyzn prócz czarnego stroju miało także przypinkę wspierającą organizację Time’s Up – nowo powstałą inicjatywę, wspieraną przez aktorki, producentki i reżyserki, upominającą się o prawa kobiet. Time’s Up ma wspierać, przede wszystkim finansowo, organizacje zajmujące się prawami tych kobiet, których historie mniej przyciągają uwagę mediów niż relacje aktorek – pracownic domowych, imigrantek, kobiet pracujących w rolnictwie. Nie chodzi tylko o pieniądze, ale też o edukację – na stronie organizacji można się dowiedzieć, jak wygląda dyskryminacja i nierówność w amerykańskim społeczeństwie. Inicjatywę jeszcze przed Złotymi Globami reklamowały w mediach (nawet w telewizjach śniadaniowych) aktorki, które zapowiedziały, że na rozdanie nagród przyjdą z aktywistkami z organizacji wspierających kobiety.
Złote Globy bez precedensu
Hollywood już w przeszłości wykorzystywało pretekst rozdania nagród do tego, by wypowiedzieć się – chociażby symbolicznie – w sprawach ważnych dla społeczeństwa. W latach 90. takim symbolem była czerwona wstążka, oznaczająca wsparcie dla osób żyjących z HIV/AIDS. Po strzelaninie w Orlando w 2016 roku solidarność z ofiarami wyrażano białą wstążką. W zeszłym roku na Oscarach wiele gwiazd pojawiło się zaś z niebieską wstążką wpiętą w suknie i garnitury, wspierając organizację broniącą swobód obywatelskich.
Ale tegoroczna solidarność nie ma precedensu. Nie da się ukryć, że czym innym jest przypięcie wstążki do wybranej wcześniej kolorowej sukni, a czym innym wybór strojów jednolitego koloru. Zwłaszcza że, jak wiadomo, suknie na wielkie gale filmowe wybiera się dużo wcześniej, w ścisłej współpracy z projektantami mody, dla których jest to szansa zaprezentowania trendów na nowy sezon.
Choć zmiana koloru stroju może się wydawać działaniem powierzchownym, to z całą pewnością zmieniła ton. Dziennikarze z plotkarskich stacji, zwykle pytający o projektanta sukienki i samopoczucie przed rozdaniem nagród, musieli nawiązać do problemu molestowania seksualnego i nierównych szans kobiet i mężczyzn. Po raz pierwszy od lat prowadzone na czerwonym dywanie rozmowy zabrzmiały poważnie. Aktorki takie jak Viola Davies, Natalie Portman czy Emma Watson wykorzystały swoje kilka minut, by wygłosić krótkie, ale niekiedy poruszające oświadczenia na temat sytuacji kobiet w Hollywood. Sporo mówiło się też o nierównościach ekonomicznych, zwłaszcza gdy się okazało, że telewizja obsługująca wywiady na czerwonym dywanie płaci mniej swoim prezenterkom niż prezenterom. Pod tym względem decyzję, by zasygnalizować zmianę podejścia do problemów kobiet poprzez zmianę stroju, można uznać za słuszną.
Za wcześnie na stypę po Hollywood
Pytanie tylko: co dalej? Gala rozdania Złotych Globów pełna była szlachetnych haseł i docinków pod adresem hollywoodzkich nierówności. Aktorki przypominały, że wciąż zarabiają mniej od swoich kolegów, choć często muszą pracować w dużo trudniejszych warunkach. Mówiono, że skończył się czas męskiej dominacji i nastąpi zmiana – zarówno w traktowaniu kobiet Hollywood, jak i w sposobie opowiadania o tym problemie. Czas dominującej męskiej narracji ma nareszcie dobiec końca. W poruszającej mowie wyróżniona nagrodą specjalną Oprah Winfrey zapewniała, że świt jest już blisko i nic nie będzie takie jak kiedyś. Nietrudno nabrać przekonania, że ujawnione skandale seksualne rozpoczęły proces przemian, którego nic nie zatrzyma.
Ale spójrzmy na same nagrody, chociażby na kategorię „najlepszy reżyser”. Cóż – pięciu białych mężczyzn w średnim wieku. I choć Guillermo del Toro jak najbardziej zasłużył na laur za film „Kształt wody”, to niemal wszyscy komentatorzy zastanawiali się, czemu między nominowanymi nie ma Grety Gerwig, reżyserki filmu „Lady Bird” (nagrodzonego za najlepszą produkcję komediową), który od swojej premiery zbiera same pochwały i wysokie oceny od krytyków i widzów.
Część komentatorów zauważa też, że co prawda kobiety wykazały się w tym roku wielką solidarnością, ale jednocześnie na scenie fetowano Kirka Douglasa – który od lat jest oskarżany o gwałt na Natalie Wood. Nagroda dla najlepszego aktora za rolę w filmie dramatycznym trafiła zaś do Gary’ego Oldmana, którego była żona oskarżała o przemoc domową. Widać więc, że Hollywood pragnie zmiany, ale niekoniecznie tak drastycznej, jakby się mogło wydawać.
Jeśli w Hollywood mają zajść poważne zmiany, to nie przyniosą ich żadne organizacje czy czarne sukienki. Zmiany zajdą dopiero wtedy, kiedy zmieni się układ sił – zwłaszcza w kwestiach finansowania projektów filmowych i telewizyjnych. Dopiero gdy kobiety będą na tyle niezależne, by móc realizować swoje projekty samodzielnie, a mężczyźni stracą pozycję siły, która często prowadzi do nadużyć – w tym na tle seksualnym. I dlatego być może najważniejsze nagrody wieczoru przyznano nie w kategoriach filmowych, ale serialowych: nagrodzono m.in. „Wielkie kłamstewka”, serial z fenomenalną kobiecą obsadą, wyprodukowany dzięki firmie Reese Witherspoon.
Bo w Hollywood ostatecznie nie chodzi o idee czy sztukę, ale o władze i pieniądze. Dopóki mają je mężczyźni, dopóty nie rozwiąże się problemu molestowania i nierówności. Problem w tym, że są to zmiany, które potrzebują nie miesięcy, ale lat. Dopiero wtedy dowiemy się, czy stypa po dawnym Hollywood nie była przedwczesna.