Jeśli tak wyglądają filmy uwielbiane przez miliony widzów, czas zakwestionować wszystko, co mogłoby kryć się pod pojęciem „dobrego kina”.
Mając w pamięci produkcje takie jak „Smoleńsk”, a także innych laureatów Węży, czyli „antynagród” dla polskich filmów, nie sposób nie wołać ze zgrozą, że Patryk Vega kręci najgorsze obrazy nad Wisłą. Jednak to jego fabuły regularnie przyciągają do kin milionowe tłumy, bijąc kolejne rekordy popularności, co stawia je na świeczniku i każe się zastanawiać, co leży u podstaw tego bodajże największego rodzimego sukcesu w branży filmowej naszych czasów. Bo w 2016 roku nie było w polskich kinach filmu chętniej oglądanego niż „Pitbull. Niebezpieczne kobiety”, a i kuriozalny „Botoks” wyciągnął z domów przed ekrany ponad dwa miliony kinomaniaków i kinomaniaczek. Dlaczego? W sumie ostatnie trzy obrazy tego reżysera obejrzało w kinach około 6,5 mln ludzi. Co znajdują u Vegi, czego nie dają im inni?
„Kobiety mafii”, nowy film Vegi
Odpowiedzi raczej nie dostarczy kolejna produkcja tego reżysera, „Kobiety mafii”, która do kin trafi już w lutym (czyli nawet nie pół roku po „Botoksie” – szalone tempo!). Albo inaczej: dostarczy, bo sam Vega, kręcąc film prawie identyczny do trzech poprzednich, wskazuje nam, które elementy uważa za kluczowe dla sukcesu, trudno jednak spojrzeć na nie i stwierdzić, że oto przepis na filmowy hit.
Bo porównując to, co widzimy w reżyserskim zwiastunie „Kobiet…”, z tym, co widzieliśmy choćby w „Niebezpiecznych kobietach” i „Botoksie”, znowu dostaniemy scenariusz nie tyle pełen wulgaryzmów, ile w zasadzie niemal wyłącznie się z nich składający. Większość żartów polega na tym, że ktoś przeklnie, a pozostały komizm nawiązuje do seksu.
Znowu trafimy między ludzi z marginesu, choć nie tyle społecznego, ile moralnego, bo wśród gangsterów, oszustów, złodziei i morderców, którzy wszystko mają w dupie, w głowach też mają tylko dupy, a swoich wrogów najchętniej by w te dupy wypier… – proszę o wybaczenie, ale i tak ogromnie łagodzę przekaz tych filmów. Ktoś do kogoś strzela, ktoś kogoś bije, ktoś kogoś goni, musi być i seks, muszą być kobiety na pierwszym planie. To ostatnie samo w sobie nie jest złe, wręcz przeciwnie, akurat za dostrzeżenie roli kobiet jako odbiorczyń kultury Vegę trzeba bardzo chwalić.
Problem w tym, że widzimy tu te same historie, z tymi samymi aktorkami, wypowiadającymi kwestie niemal identyczne do tych z poprzednich filmów, bo też jak bardzo można urozmaicać dialogi, w których co drugie słowo to „kur…” albo „pier…”? Znowu będzie wiele wątków, znowu wielu bohaterów, znowu wszyscy będą źli, a ponieważ obsada z filmu na film w zasadzie się nie zmienia, można powiedzieć, że to znowu będzie ten sam film, tym razem ze względu na tematykę raczej w stronę „Niebezpiecznych kobiet” niż „Botoksu”.
Film jak szkolne przedstawienie
Jeszcze większym problemem w przypadku „Kobiet mafii”, poza oczywistą wtórnością, jest jednak poziom produkcji, co widać już w reżyserskim zwiastunie.
Raz że zwiastun jest po prostu fatalny jako zwiastun, bo trwa kuriozalne ponad cztery minuty i nie ma żadnego tempa, chyba że rwane, ponieważ skacze od wątku do wątku, jakby Vega chciał nam pokazać nie jeden długi, ale ze cztery krótkie filmy, a do tego chyba boi się ciąć sceny, dlatego wiele z nich jest jak na zwiastun po prostu zbyt długich.
Więcej: dialogi są słabe nie tylko tekstowo, ale i technicznie, poczynając od tego, że dźwięk jest źle nagrany i momentami aktorów po prostu trudno zrozumieć, a kończąc na tym, że wspomniani aktorzy i aktorki (z wyjątkiem Olgi Bołądź) sprawiają wrażenie grających w tym filmie za karę, tak że całość przypomina poziomem szkolne przedstawienie. Jeszcze więcej: fatalna jest i jakość w scenach akcji, kręconych kuriozalnie, bo w najlepszym przypadku mało dynamicznie, w najgorszym zaś po prostu amatorsko – przykładem pokazany w zwiastunie karambol. Czego tu niema! Od niezrozumiale chaotycznej pracy kamery, przez używanie ujęć z kamer zamontowanych na rozbijanych samochodach, co chyba miało nas przenieść w środek akcji, a sprawia, że całość wygląda jak z serialu „Kobra”, po fakt, że w jednych ujęciach boleśnie widać, iż owe samochody są puste, nawet kukieł w nich nie ma, w innych zaś aż za dobrze owe kukły dostrzegamy i widzimy, jak obijają się w aucie, fizyką ruchów wcale nie przypominając prawdziwych ludzi.
Generalnie ogromny problem mam z pracą kamery, bo ujęcia kręcone „z ręki” przeplatają się ze statycznymi, i nie ma w tym żadnego klucza – w obrębie jednej sceny akcji potrafi być mnóstwo przejść, co daje dziwny efekt, wytrącający, jakby ktoś wkleił w film ujęcia z monitoringu miejskiego.
„Kobiety mafii” po prostu wyglądają jak niskobudżetowy film kręcony przez amatorów, którzy technicznej strony „oszukiwania” widza dopiero się uczą.
Ale trudno w to uwierzyć: w końcu Patryk Vega filmy kręci od lat, a zważywszy na to, ile zarabiają jego poprzednie produkcje i na jaką widownię może liczyć, trudno podejrzewać go o niskie budżety. Chyba więc chodzi o tempo: gdy chce się wypuszczać dwa, a może i trzy filmy w roku, skomplikowane, z szeroką obsadą i często scenami akcji, trzeba kręcić szybko i nie „marnować” czasu na dopracowywanie szczegółów.
Próbuję więc zrozumieć, co zwiastun „Kobiet mafii” mówi o Vedze. Co mówi o widzach. Bo ci Vegę kochają, odporni na recenzje, najwyraźniej nie dostrzegając albo nie przejmując się tym, że to proste, wulgarne i niewyszukane kino, sprzedawane otoczką „inspirowania faktami”, z czym bywa różnie (skandaliczne hasło reklamujące „Botoks”, z kłamliwymi danymi o śmiertelności podczas operacji). Czy trzeba winić reżysera, że tworzy takie „potworki”, a wnosząc z nowego zwiastuna, kręci je coraz gorzej? Czy rozgrzeszyć twórcę, który daje widzom to, czego najwyraźniej chcą? Nie wiem.
Wiem za to, że te cztery i pół minuty „Kobiet mafii”, które już widziałem, to dla mnie o jakieś pięć minut za dużo. Do nie zobaczenia w kinie.